Coś się kończy, coś się zaczyna

Drodzy Czytelnicy.

Od 1 niedzieli adwentu blog przeniosłem na nowe miejsce w wirtualnym świecie. Zapraszam do zaglądania pod adres www.verumelevans.pl

Platformie WordPress.com dziękuję za świetne narzędzie, z którego nadal będę korzystał, opierając na nim nowego bloga.

Opublikowano Dzieje | Dodaj komentarz

Jak weryfikować swoją przynależność do Kościoła?

Kościół pierwszych wieków był Kościołem rozeznającym. Nie powinno dziwić, że papież Franciszek tak mocno temat rozeznawania akcentuje, podkreśla i do niego się odwołuje.

Twitterowy Kolega, współbrat Franciszka w zakonności wrzucił takiego oto twitta:

Ja natomiast od rana chodzę z myślą w głowie i z żarem w sercu, by podzielić się z Wami kolejnym tekstem autorstwa Sługi Bożego, księdza Franciszka Blachnickiego. Taki jest owoc mego rozeznawania. Stąd niniejszy wpis.

Oto tekst Sługi Bożego:

„Duch Święty działający we wnętrzu ludzkiej osoby wzbudza tam przede wszystkim wiarę. Wiara jest otwarciem się osoby ludzkiej na Boga przychodzącego w swoim słowie, jest odpowiedzią na to słowo, odpowiedzią będącą nie tylko aktem rozumu uznającego za prawdę to, co Bóg objawił, ale będącą decyzją całej osoby, skierowującą ją do Boga jako najwyższej wartości. Kościół żywy jest więc Kościołem wiary, jest wspólnotą ludzi wierzących. (…) Trzeba jednak jeszcze dokładniej przypatrzeć się życiu wiary w nas, bo ona odgrywa istotną i kluczową rolę w powstawaniu żywego Kościoła. Bo również wiara może być martwa, jeśli zadowala się tylko zarejestrowaniem w pamięci pewnych „prawd wiary”, którym się wprawdzie nie zaprzecza, ale które też nie są przeżywane jako prawdy kształtujące życie.

Wiara żywa musi się przejawiać w trzech elementach, które ją przeprowadzają z możności do aktu. Tymi elementami są: modlitwa, pokuta i czynna miłość. Modlitwa jest tym dla życia wiary, czym oddech dla życia ciała. Kto się nie modli, ten nie oddycha, tego wiara jest martwa. Chodzi oczywiście o modlitwę polegającą na nawiązaniu bezpośredniego, osobowego kontaktu z Bogiem, będącą spotkaniem, a nie mechanicznym recytowaniem pewnych formuł modlitewnych. W takiej modlitwie aktualizuje się to, co jest istotą wiary i co tworzy żywy Kościół: spotkanie z Bogiem w Chrystusie i w Duchu Świętym. Dlatego wychowanie do prawdziwej modlitwy jest zasadniczą i podstawową sprawą we wszelkich wysiłkach zmierzających do budowania żywego Kościoła.”

Kilka zdań mego komentarza

Jakiś czas temu natknąłem się na wskazania odnośnie tego, jak samemu sobie uświadomić, czy jestem w Kościele, czy też mi się tylko tak wydaje, że w Nim jestem. Wskazania te są bardzo proste i jednocześnie bardzo trudne, wymagające. Do mnie jednak przemawiają. Kolejny raz te same wskazania usłyszałem tydzień temu, na kapłańskich rekolekcjach. Dodam, że wypowiadający je sami je praktykują, jak i też wzajemnie siebie nie znają. Nie umówili się więc między sobą.

Te wskazania, czy też cechy określające uczestnika Żywego Kościoła to: minimum godzina lektury Pisma Świętego we wspólnocie Kościoła (przynajmniej raz w tygodniu), godzina modlitwy osobistej (codziennie) oraz praktykowanie dziesięciny (tygodniowo lub miesięcznie).

Opublikowano Aktualnie czytam, Szkoła duchowych twardzieli, Variae, Życie Duchowe | Otagowano , , , , , , , , | Dodaj komentarz

Tajemnica Żywego Kościoła

Przygotowując się do spotkania kapłańskiego, kilka dni temu, natrafiłem na interesujący tekst. Poruszył mnie on do głębi, stąd uznałem, że warto się nim podzielić z Wami, Szanowni Czytelnicy.

„Męczy nas nieraz nieskuteczność naszych działań duszpasterskich, apostolskich. Tyle sądów wypowiadanych, tyle nauk, kazań, katechez, tyle nabożeństw, a nic się nie zmienia w życiu ludzkim, w ludzkiej społeczności. Tyle sakramentów udzielanych, tyle rozdanych komunii świętych, tyle spowiedzi. Odnowa liturgii — tyle nadziei pokładano w niej, ale znów stwierdzamy, że mamy to już za sobą. Ludzie przywykli do nowego rytu, do nowych obrzędów i wszystko jest po staremu. Męczy nas to wszystko i szukamy żywego Kościoła. Szukamy dróg prowadzących do urzeczywistnienia wśród nas żywego Kościoła, który nie byłby tylko doktryną, ale czymś przeżywanym w nas i wśród nas.

Żywy Kościół musi się zrodzić w głębi ludzkiej osoby. Żywy Kościół rodzi się tam, gdzie człowiek przeżywa Boga jako Ty dla swojego „ja” i próbuje z Nim nawiązać bezpośredni kontakt. Dokonuje się to przede wszystkim przez modlitwę. Modlitwa jest jednym ze sposobów urzeczywistniania się Kościoła. Ale to tylko jeden ze środków. Modlitwa może być bardzo łatwo spłycona.  I może się przerodzić w zwyczajne recytowanie pewnych formuł, w pewne nawyki. Może być modlitwą martwą, klepaniem pacierzy — mnożeniem formuł niemających żadnego wpływu na życie, nie prowadzących do żadnej przemiany.

Chciałbym wskazać na jeszcze jeden istotny element w urzeczywistnianiu się Kościoła. Leży on także na płaszczyźnie wewnętrznej człowieka i związany jest w szczególny sposób z jego wolą. Funkcją woli jest wybieranie wartości. Wola zwraca się do dobra, do tego, co uważa czy uznaje za dobre, czyli za wartość. To jest sprawa najważniejsza, decydująca także w naszym życiu chrześcijańskim: żeby akcent położyć na woli jako na zdolności i władzy do wybierania wartości.

Dopóki punkt ciężkości życia religijnego będzie spoczywał w sferze intelektu, czy w sferze uczucia, dopóty będziemy żyli w złudzeniu, bo wtedy nie spotkamy się w głębi swej osoby z Bogiem żywym i nie będzie wśród nas żywego Kościoła. Niestety, w praktyce sprawa religii, życia chrześcijańskiego jest rzeczą intelektu czy uczucia, a tak rzadko jest sprawą woli. Nie przeżywamy chrześcijaństwa na płaszczyźnie wartości, na płaszczyźnie wartościowania. Uczymy prawd wiary, pracujemy nad tym, żeby przekaz wiary był nieskażony, uściślamy różne formuły dogmatyczne, prowadzimy całe spory o ścisłość wyrażeń, sformułowań.

Z drugiej strony staramy się zapewnić naszym wiernym różne wzruszające przeżycia religijne, chcemy ich poruszyć przez śpiewy, kazania i przykłady. Natomiast gdy chodzi o dziedzinę woli i związaną z nią dziedzinę wartościowania, to jesteśmy jacyś niekonsekwentni. A tymczasem wystarczy sięgnąć do Ewangelii i zapytać się, jak Chrystus przedstawia Królestwo Boże, na czym spoczywa akcent w nauczaniu Chrystusa. (…)

Mając na uwadze to zasadnicze rozróżnienie, możemy zapytać, jaka jest hierarchia wartości głoszona przez Ewangelię? Otóż jest jedna wartość naczelna, której wszystko inne jest podporządkowane, wobec której wszystko inne może być tylko środkiem do celu, ale nie celem samo w sobie. Tę wartość stanowi człowiek, osoba ludzka.

Trzeba jeszcze zapytać: Kiedy osoba ludzka staje się tą wartością? Kiedy osoba ludzka siebie urzeczywistnia jako wartość i to wartość najwyższego rzędu w porządku stworzonym? Na to pytanie trzeba odpowiedzieć: człowiek staje się wartością wtedy, kiedy przybiera postawę polegającą na posiadaniu siebie w dawaniu siebie. W tej postawie osoba dopiero staje się sobą, gdy nastawia się nie na to, żeby brać, używać, spoczywać w posiadanym dobru, lecz na to, żeby dawać siebie drugiej osobie. Osoba jest tego rodzaju bytem, który sam siebie urzeczywistnia.

Osoba ludzka nie jest czymś gotowym, czymś danym tylko przez naturę. Osoba ludzka jest czymś danym i zadanym. Człowiek sam siebie stwarza, sam siebie realizuje jako wartość, wtedy, kiedy siebie zatraca, kiedy nie żyje dla siebie, tylko dla kogoś, kiedy oddaje siebie, kiedy nie zwraca się ku sobie, lecz odwraca się od siebie. To jest tajemnica ludzkiej osoby, to jest jakiś podstawowy paradoks ludzkiego istnienia. Kto tego nie zrozumie, ten nie zrozumie sensu ludzkiego istnienia, nie zrozumie nigdy Ewangelii i nie zrozumie także tajemnicy Boga.”

Ks. Franciszek Blachnicki

Mój komentarz do tekstu

Powyższy tekst powstał bez mała 50 lat temu. Nie trzeba chyba wielkich wywodów naukowych, by stwierdzić, że nic nie stracił na aktualności. Spostrzeżenia Księdza Blachnickiego zawarte w tej niejako diagnozie, dotyczą tak dojrzałego pokolenia katolików w Polsce i na świecie, jak i też osoby dopiero co wchodzące krok za krokiem w rzeczywistość Kościoła. Trzeba zapierać się samego siebie, podpowiada Jezus, przyglądać się uważnie temu, co mnie popycha do działania. Czy aby mnie nie determinuje mnie zbytnio to co cesarskie, kosztem tego co boskie? Cesarskość to niejako stworzoność, doczesność, domena tego świata. To, co boskie, jest niewidzialne, zakryte dla oka. Zamieszkuje wnętrze człowieka. To jest także ludzka wola, która potrzebuje być przenikana łaską. Potrzeba jej promieni, jej światła i żaru, by rozpalała, rozgrzewała i hartowała naszą wolę.

Opublikowano Aktualnie czytam, Lektury nie tylko duchowe, Szkoła duchowych twardzieli, Życie Duchowe | Otagowano , , , , , , , , , | 2 Komentarze

Kilka słów wyjaśnienia w kwestii Zielonej Granicy Pani A. Holland

Tylko prawda jest ciekawa – motto bloga a nade wszystko słowa Stanisława Cat – Mackiewicza to najlepsza inspiracja to pisania notek blogowych. Prawda nie może być skrywana, ona z natury nastawiona jest na objawianie się. Oczywiście, nie każdy i nie zawsze ma prawo do każdej prawdy. To jednak rozważania na inny czas. Dziś, po długiej przerwie wracam do Was, Czytelnicy z ważną prawdą. Dotyczy ona całego tego zgiełku związanego z nagrodzeniem filmu Pani Agnieszki Holland, „Zielona granica” przez Watykan, czy wręcz niemal przez samego papieża, jak można by przypuszczać po zbulwersowaniu wielu osób.

Otóż, Festiwal Tertio Millenio nie jest wydarzeniem realizowanym przez Stolicę Apostolską a przez świecką instytucję Fondazione Ente dello Spettacolo, która powstała w 1946 roku we Włoszech. Fundacja skupiła w sobie świat katolickich środków masowego komunikowania: radio, telewizję i teatr. Można sobie poczytać na ten temat w sieci. Stolica Apostolska ma w tym festiwalu taki udział, że organizatorzy Festiwalu zapraszają do jury jednego członka Papieskiej Rady ds. Kultury. Tu można mieć zarzut do tego członka jury, że nie stanął na wysokości zadania, by bronić dobrego imienia Polski. Ale też – w sumie nie wiem, czy był to Polak. Dziś świat, a w nim ludzie – w funkcje poznawcze bardzo mocno wkomponowują emocje, a to już dość, by proces poznawczy miał zafałszowany przebieg i prowadził tym samym do fałszywych wniosków.

            To tyle na nowy początek. Módlcie się za mnie, wierzący Czytelnicy, a pozostali – motywujcie dobrym słowem, w atmosferze życzliwości, bym zgłębiał Prawdę, opierając się na fundamencie wiary i rozumu, nie zaś na emocjach i „żebrolajkach”.

Dobrego dnia Wam życzę!

Opublikowano Dzieje | 4 Komentarze

Taka sytuacja…

Ignacy z Loyoli w Ćwiczeniach, uczy: „Nie obfitość wiedzy, ale wewnętrzne odczuwanie i smakowanie rzeczy zadowala i nasyca duszę.” Korzystając z faktów, iż autor tego bloga póki co nie podejmuje się publikowania na jego łamach, a jednocześnie zachęcił mnie do współpracy tworzenia bloga, podejmuję się tego zadania, będąc do tej pory jedynie jego Czytelnikiem, czasem też komentatorem. Będę próbował dzielić się z Czytelnikami swoimi refleksjami odwołując się nie tylko do powyższego cytatu z Ćwiczeń, ale też odwołując się do praktycznego wymiaru życia w codzienności chrześcijańskiej, kościelnej rzeczywistości.

To na razie tyle, tytułem wstępu.

Opublikowano Dzieje | Dodaj komentarz

Potłuczony telewizor – kolejny spogląd na dzieło zbawienia

Sytuacja bardzo życiowa. Dziecko, kilkulatek wskutek złości na rodziców, że nie pozwolili mu jego ulubionej bajki oglądać, zanim nie pozbiera zabawek, rzucił jedną z nich w telewizor, niszcząc go w ten sposób.  Można by uznać, że dziecko powinno naprawić wyrządzoną przez siebie szkodę. Np. wszystkie pieniądze, które rodzice wcześniej chcieli przeznaczyć na zabawki czy słodycze dla dziecka, teraz zostaną przekierowane na zakup nowego telewizora. Ale że sprzęt był niebywale drogi, a pieniądze na zabawki i łakocie są niewielkie, więc tak w istocie, to nie ma szans, by nowy telewizor mógł być zakupiony. Rodzice biorą więc zakup na siebie. Telewizor był dobrem rodzinnym, zniszczyło go dziecko, ale odkupić nie da ono rady. Bierze więc na siebie ciężar naprawy ojciec z matką, by jako rodzina móc mieć określone dobro – m.in. wspólnie spędzać czas na oglądaniu różnych treści, budując w ten sposób ciaśniejsze więzy rodzinne.

Z pomocą tego przykładu chcę zaprezentować kolejną teorię teologiczną odnosząca się do „sposobu, w jaki dokonało się nasze zbawienie”.

Jest to teoria zadośćuczynienia. Człowiek przez grzech zerwał z Bogiem przymierze. Maksymalnie upraszczając, potłukł telewizor.

Zerwanie przymierza spowodowało naruszenie porządku i sprawiedliwości a także tym samym, nieskończona obrazę Boga. To nieskończone zło mógł naprawić jedynie ktoś, kto działałby w imieniu człowieka i Boga zarazem. I mogło się to dokonać tylko przez dramat krzyża z miłości. Przez dzieło zbawcze dokonane przez Jezusa Chrystusa. Zadośćuczynienie przez karę (wypędzenie z raju, skutki tego faktu na życiu człowieka) nie jest do końca słuszne, jest więc miłość, kult, posłuszeństwo i dobrowolna śmierć. Kiedy człowiek w to dzieło się włącza, podejmuje je, wówczas aktualizuje się w nim zbawienie i odkupienie.

Odnosząc to do przykładu z rodziną i telewizorem: gdyby ciężar naprawy szkody miałby ciążyć tylko na dziecku, to szkoda by nigdy nie została naprawiona, nie byłoby przynajmniej jednego elementu wspólnotwórczego, ciągle by objawiały się w tym zakresie jakieś braki. Rodzice, ograniczając dziecku zabawki i słodycze, wychowują je do ponoszenia odpowiedzialności, która ma ich pociechę nauczyć szacunku do miłości, która zawiera się w rodzinie. Dziecko ma dowód miłości rodziców, bo jest możliwość oglądania dalej ulubionych bajek, szanuje, czci swoich rodziców za potraktowanie go sprawiedliwe (za brak bury), w konsekwencji pracuje nad posłuszeństwem wobec rodziców, ale też „umiera” bez zabawek i słodyczy, przez np. określony, dłuższy czas.

Tak też wyglądać powinno nasze dorosłe widzenie, rozumienie zbawienia. Jako Dzieci Boże, włączone w Kościół przez chrzest święty, nie jesteśmy odrzuceni od Boga, całe stworzenie służy nam w głębszym poznawaniu Jego miłości ku nam. W odpowiedzi na to winniśmy Bogu okazywać miłość, wdzięczność i posłuszeństwo – m.in. przez kult (modlitwa, liturgia) oraz umierać – w sensie przyjęcia do swej świadomości wolności ograniczeń, jakim podlegamy w tym świecie, by zachowując wierność Bogu i okazując Jemu miłość, móc w wieczności uczestniczyć w tym, co przygotował nam Jezus Chrystus i dokąd wiedzie droga, która On nam wskazał.

Opublikowano Formacja Sumienia, Mini-rekolecje, Variae, Życie Duchowe | Otagowano , , , , | 1 komentarz

Zbawcze zatrzymania nad dywagacjami teologicznymi. Cześć 3

Kolejna teoria, będąca teologiczno-filozoficzną próbą pokazania człowiekowi, w jaki sposób dokonało się zbawienie nosi nazwę ekonomiozbawczej. Nie chodzi tu oczywiście żadną miarą o księgowość czy gospodarkę. Syntetycznie, ekonomię zbawienia wyjaśnia WSJP. W naszych podróżach po soteriologii wystarczy wiedzieć, że chodzi o plan Boga, w którym chce On doprowadzić człowieka do jedności z sobą. Głównym Realizatorem tego planu jest Syn Boży, Jezus Chrystus. Jego więc wprost ta teoria dotyczy, ze szczególnym akcentem na Wcielenie i Paschę.

Można więc wyodrębnić teorię inkarnacjonistyczną (Wcieleniową). Powstała ona wskutek filozofii neoplatońskiej i głosi, że Jezus poprzez sam Swój byt nas odkupił. Przez sam fakt, kim był – Pośrednikiem między Bogiem o ludźmi. (Orygenes, Klemens Aleksandryjski)

Jest też w teologii mowa o teorii „istotnego elementu”. Zahacza ona nieco o teorię sprawiedliwości, o której pisałem wczoraj. Z jednej strony wskazuje na fakt, że Bóg został obrażony i tylko Bóg może dokonać sprawiedliwego przebłagania. Tak uczyli docenci aleksandryjscy. Ci natomiast z Antiochii wskazywali, że człowiek zgrzeszył i człowiek musi dokonać przebłagania. Czyli dokładnie głosili pogląd oparty na teorii sprawiedliwości. W interesujący sposób spojrzenie na problem zrealizowali docenci rzymscy. Oni połączyli oba stanowiska. Odkupienie dokonało się za sprawą Bóstwa i człowieczeństwa, mając swą realizację w osobie Syna Bożego. Odkupienie jest najpierw dziełem Osoby (Boskiej) a dopiero wtórnie natury ludzkiej.

Innym spojrzeniem charakteryzuje się teoria działania odkupieńczego/paschalna. Z myślenia starorzymskiego zrodził się pogląd, że odkupienie to przede wszystkim akt/decyzja jednająca człowieka z Bogiem. Jezus Chrystus odkupił nas zatem poprzez cały akt swego życia – ale ze szczególnym podkreśleniem wydarzeń Paschalnych.

Ostatni pogląd, dający się wyróżnić w tej grupie teorii zbawczych, to teoria komplementarna, inkarnacyjno-paschalna. Krótko: nie ma odkupienia bez Wcielenia. Nie ma Wielkanocy bez Bożego Narodzenia. Wcielenie i Odkupienie wzajemnie się warunkują.

Widzimy, myślę, że wyraźnie, iż wszystkie dziś zaprezentowane stanowiska, czy raczej podejścia do komentowania zbawienia jako rzeczywistości teologicznej, niewiele się od siebie różnią. W zasadzie chyba tylko akcentami, bądź to personalistycznymi, bądź to liturgicznymi.

Warto nadmienić, że żadna z nich nie jest zła, zabroniona, potępiona, by nie mogła tym samym służyć za, choćby pole pod modlitwę, czy pod fundament, na którym można stawiać budowlę swej wiary z Jezusa Chrystusa, Sotera – Zbawiciela i Odkupiciela Człowieka.

Opublikowano Mini-rekolecje, Variae, Życie Duchowe | Otagowano , , , , , , , , , , , , , | Dodaj komentarz

Zbawienie nam Pan podarował – ale jak On tego dokonał? Część 2

Oto kolejna odsłona tematu, który rozpocząłem opisywać na blogu wczoraj.

Kolejna teoria soteriologiczna, czyli dotycząca istoty naszego zbawienia, odwołuje się do niewoli diabelskiej.

Autorzy nowotestamentalni rysują obraz ludzkości po grzechu Adama i Ewy jako tej, która jest: jeńcem u diabła, pod diabelską władzą, diabeł dzierży władzę nad śmiercią. Społeczność ludzka żyje w niewoli grzechu i zepsucia. Konieczne więc stało się złożenie okupu za cały rodzaj ludzki. Szatan był legalnym panem grzeszników, gdyż dokonali oni swego własnego wyboru, sięgając po grzech. Wykup mógł się dokonać tylko przez krew (zobacz: przymierze Boga z Abrahamem, Rdz 15). Władza szatana jest okrutna jak śmierć. Nie ma taryfy ulgowej. Wchodząc w układ z diabłem, musisz stać się jak on: wejść w świat otchłani, gdzie nie ma Boga. (Orygenes, św. Ambroży)

W teorii niewoli diabelskiej można też wyróżnić nurt, w którym mówi się o nadużyciu diabelskim, polegającym na tym, że diabeł wyciągnął rękę na Jezusa bezgrzesznego, Świętego Boga. Tym samym diabeł naruszył zasady, nie zadowalając się samymi grzesznikami. (Tertulian)

Można też wyróżnić teorię sprawiedliwości. Człowiek przegrał z szatanem, człowiek musi go pokonać. Ale nie jakikolwiek człowiek, lecz właśnie Nowy Człowiek – Jezus. Musiał diabła pokonać ktoś, kto tak jak grzesznik, jest narodzony z niewiasty. Tylko tak owa sprawiedliwość mogłaby być wypełniona. (Św. Ireneusz, św. Hilary z Poiters)

Ostatni rys dający się w nurcie teorii o niewoli diabelskiej wyróżnić, to teoria zasadzki na szatana. Ona się znakomicie wpisuje jako synteza nadużycia diabelskiego i teorii sprawiedliwości.

Chodzi bowiem o to, że diabeł sam się zaplątał we własnej logice. Sięgając po Jezusa, nie dostrzegł, że jest On Synem Bożym. Ściągając śmierć na Jezusa, tym samym umożliwił złożenie ofiary sprawiedliwej przez Jezusa za cała ludzkość. I tym oto sposobem, szatan sam się pozbawił praw do człowieka. (Św. Ignacy Antiocheński, św. Grzegorz z Nyssy) Jak dla mnie, jest to najbardziej przemawiająca teoria, która nie ma żadnych zawiłości, i jest bardzo życiowa.

Zakończę krótko: każda tych teorii (i kolejnych, które zaprezentuję) jest propozycją wyjaśnienia „technicznej” drogi zbawienia. Jako stworzenia Boże potrzebujemy pewnych konkretów, sugestywnych wskazań, by móc sobie Boże sprawy w naszym życiu poukładać i dzięki nim nawigować ku wieczności błogosławionych.

Opublikowano Mini-rekolecje, Szkoła duchowych twardzieli, Variae, Życie Duchowe | Otagowano , , , , , , , , , , , , , | Dodaj komentarz

Zatrzymajmy się nad podarowanym nam zbawieniem. Cz 1.

Zaczęło się od tego tłita

potem był jeszcze jeden

i pytanie o zainteresowanie tematem. 

Okazało się, że choć nie entuzjastycznie, ale jednak z dającym się wyczuć oczekiwaniem, kilku chętnych się pojawiło.

Temat jest dość obszerny, więc będę go dozował, żeby nie zanudzić dłużyznami. Postaram się też nie używać języka zbyt hermetycznego, by mógł skorzystać z treści każdy, kto powodowany i ciekawością, i życiem wiary, chce stać się bogatszy w wiedzę nt doktryny wiary Kościoła Katolickiego w dziedzinie rzeczywistości najważniejszej, jaką jest podarowanie nam przez Boga łaski zbawienia.

Relacjonując zagadnienie, korzystam z podręcznika dogmatyki katolickiej, tom 1, autorstwa ks. Prof., Czesława Bartnika, Lublin 2000

Każdy dogmat wiary bierze początek (w sensie redaktorskim, że tak się wyrażę) z Objawienia, a więc z Pisma Świętego. Stąd też jako 1 teoria soteriologiczna pojawia się ta właśnie biblijna, dana nam wprost w Piśmie Świętym.

Ks. Prof. Bartnik zwraca uwagę na 4 wątki tej teorii.

  1. Wywodzi się ze wspólnot aramejskich i zwraca uwagę na poświęcenie Syna przez Ojca ale też wskazuje na poświęcenie się Syna, który wydaje Samego Siebie na okup za nasze grzechy.
  2. Ta wywodzi się ze środowisk hellenistów, którzy przyjmowali, że śmierć na krzyżu najlepiej wyraża wolę Bożą zbawienia wszystkich ludzi
  3. Judeohelleniści natomiast, zwłaszcza w Antiochii i Aleksandrii (obecnie Turcja i płn Egipt) trzymali się teorii liturgicznych, a więc, że przebłaganie za grzechy może dokonać się li tylko przez ofiarę kultyczną
  4. Judeochrześcijanie małoazjatyccy (szkoła Janowa) podobnie jak judueohelleniści – z tym jednak ukonkretnieniem, że ta ofiara to złożenie Baranka Paschalnego.

Dodam tutaj jeszcze, że soteriologia wywodzi swą nazwę od gr. Sodzo = uzdrawiam, ocalam, strzegę, ratuję, zbawiam; łac. Salus = zdrowie, ocalenie, ratunek, bezpieczeństwo, szczęście; salvo = leczyć, uzdrawiać na ciele, wyzwalać.

Sodzo/salvo mają 2 aspekty: negatywny i pozytywny

– ocalić od śmierci, uratować przed zagładą, wyzwolić od wroga, z niewoli

+ zachować przy życiu i w zdrowiu, utrzymać w dobrostanie, bezpiecznie przetrwać

Polskie słowo zbawić wywodzi się od prasłowiańskiego ‘baviti’ = być, powodować bycie, trwanie, zatrzymanie, bawić, radować, rozweselać, przebywać, pozostawać. Iz-baviti = mamy tu aspekt wykonawczy ze strony Pana Boga: wybawia, wyzwala, uwalnia, powoduje trwanie w istnieniu.

Myślę, że dla „zalogowanych” w wierze katolickiej jeszcze większego sensu nabiera sformułowanie, że ze śmierci rodzi się życie, czy biblijne, Izajaszowe: w Jego ranach jest nasze zdrowie.

Dla „niezalogowanych” w Kościele może to być natomiast podprowadzenie pod  zastanowienie się, dlaczego nierzadko tak mocno dbamy o nasze „mięso”, iż im bardziej się temu oddajemy, tym bardziej atmosfera w nas „pęcznieje”, nabrzmiewa i z czasem eksploduje, powodując, że zadbane mięso nie jest w stanie dać tego szczęścia, które by zabierało trwale precz od człowieka złość, gniew, smutek, żal, poczucie bezwartościowości.

To tyle. Jeśli Wam się podoba, to co tu czytacie, jeśli to wnosi coś w wasze życie, to dawajcie znać, „lubiąc” ten wpis na blogu.

Opublikowano Formacja Sumienia, Mini-rekolecje, Szkoła duchowych twardzieli, Słowo, Variae, Życie Duchowe | Otagowano , , , , , , , , , | 1 komentarz

Trudne spotkania w konfesjonale. Problem z zachowaniem czystości przedmałżeńskiej

Jednym z palących problemów współczesnego Kościoła jest bez wątpienia brak jedności kapłańskiej, w głoszeniu nauki Kościoła. Trudno mi wyrokować, skąd bierze początek tego typu działanie. Zapewne nie ma jednej prostej odpowiedzi, jak to bywa w większości przypadków, kiedy w centrum pojawia się jakiś kryzys, dwoistość, wątpliwości.

Przedmiotowy brak jedności, który mnie zmotywował do tej krótkiej notki blogowej dotyczy sakramentów w ogólności, natomiast sakramentu pokuty i pojednania w szczególności.

Chodzi bowiem o to, że tak Kościół, jak i wszystko co Go stanowi i określa, nie jest moją własnością. Zarządzam dobrami Kościoła, korzystam z nich, administruję nimi. Nie mam jednak prawa dokonywać żadnych zmian w tychże dobrach. Nie mogę ulepszać tego, co Boże z ustanowienia. Nie mam mocy uczynić lepszej Eucharystii, skuteczniejszej spowiedzi, czy bardziej spektakularnego sakramentu święceń kapłańskich. Wszystko już zostało ustanowione, to co mogę i powinienem, to z jak największym oddaniem wypełniać to, służyć Temu, Który to wszystko wymyślił, ustanowił i powierzył nam Ludowi Nowego Przymierza, czyli Kościołowi. I nie chodzi tu tylko o same znaki sakramentalne, liturgiczne. Ale także o towarzyszącą im doktrynę, która jak samo jej znaczenie, zawiera w sobie uzasadnienie, dlaczego i w jaki sposób ma być sprawowane.

Mają więc sakramenty swoją materię i formę, ale też jest określone kto i kiedy może je sprawować oraz kto może i powinien z nich korzystać, a kto nie ma takiej możliwości. Oczywiście, dyscyplina sprawowania sakramentów ulegała i pewnie nadal będzie ulegać pewnej płynności, zmienności. Ale zmiany te muszą zostać w odpowiedni sposób, formalnie usankcjonowane. Nie mogę tego czynić ja, powodowany np. chęcią bycia dobrym, serdecznym, przyjacielskim dla tego czy innego wiernego.

Odnosząc to, co powyżej, do sakramentu spowiedzi świętej, zobrazuję problem konkretnym przykładem.

Narzeczeni, oboje świadomi życia chrześcijańskiego, znający naukę Kościoła odnośnie czystości przedmałżeńskiej, współżyją z sobą, gdy nadarza się ku temu sposobność. Ksiądz, u którego się spowiadają, udziela im rozgrzeszenia, nie uświadamiając im materii grzechu, lecz afirmując ich intymne relacje, mimo, iż nie są małżonkami.

Jezusa nauka dla Kościoła jest jasna i precyzyjna: zjednoczenie, pełne oddanie, stanie się jednym niejako ciałem to rzeczywistość przeznaczona dla małżonków. Kto czyni inaczej – grzeszy, wchodzi w rolę Adama i Ewy: nie będę słuchał Bożej nauki, zrobię po swojemu.

Jeśli więc jesteś w sytuacji, że współżyjesz przed ślubem, a ksiądz, u którego wyznajesz w spowiedzi ten grzech nie widzi problemu, nie poucza Cię, nie zachęca do podjęcia trudu trwania w czystości, w unikaniu sytuacji mogących prowadzić do cudzołóstwa – to czas, by zacząć to robić. Pracować nad swoim nawróceniem, zwróceniem się ku Bogu nie tylko pragnieniami, ale konkretnymi uczynkami. I warto poszukać sobie innego spowiednika, który nie będzie kapłanem fajnego Boga lecz będzie sługą Chrystusa, Który Umarł i Zmartwychwstał dla naszego usprawiedliwienia, dokonując tego przez Swoją Ofiarę na Krzyżu.

Opublikowano Formacja Sumienia, Szkoła duchowych twardzieli, Variae, Życie Duchowe | Otagowano , , , , , , , , , | 4 Komentarze

Z pamiętnika wiejskiego proboszcza: rosa dla Izraela i woń Libanu w mojej gminie

 Mając świadomość siebie i swoich wyborów życiowych, doświadczając życia jako skutków tychże wyborów, lubię o tym rozmawiać z innymi. Mając ku temu okazję, staram się z niej korzystać, i pytać na przykład o to, skąd są moi rozmówcy, co wpłynęło na ich wybór drogi życiowej. Bardzo często więc pojawia się pytanie do małżonków – jeśli z nimi właśnie rozmawiam: jak się Państwo poznaliście?

Wiadomo, że praktycznie, ile ludzi, tyle historii. Jedną z nich, mających miejsce paręnaście dni temu chcę się z Wami podzielić.

Człowiek, z którym rozmawiałem urodził się daleko od Morąga, w którym praktycznie od ślubu zamieszkuje. Żona jego pochodzi z naszych okolic. Pytam więc człowieka, jak to się stało, że on z drugiego końca Polski, poznał swą miłość życia, z która jest związany sakramentalnie o kilku dekad? Myślałem, że może poprzez wojsko. W Morągu bowiem nadal jest jednostka, a w swojej parafii mam takie małżeństwa, które właśnie tak się poznały: żołnierze zasadniczej służby przybywali do Morąga, chodzili na zabawy i poznawali dziewczęta, które z czasem stały się ich małżonkami.

Mój interlokutor jednak poznał swoją żonę w zupełnie innych okolicznościach. Opowiadał o nich z widocznych wzruszeniem. Okazało się, że ona wybrała się w jego strony, z wakacyjną wizytą do swoich bliskich. Wakacje, spotkania, zabawa, młodość, poszukiwania stałości w życiu. No i tak to ich małżeństwo trwa już dekady. Widzę, jak memu rozmówcy głos drży, jak mu oczy wilgotnieją. Zawiesza głos w pewnym momencie, by po chwili dodać – proszę księdza! To wszystko tak samo dziś teraz przeżywam, jak wtedy, gdy podejmowaliśmy decyzję o narzeczeństwie i gdy mówiliśmy sobie sakramentalne tak!

Nie pamiętam, kiesy ostatni raz miałem okazję rozmawiać z kimś, kto był tak autentycznie wzruszony, i na obliczu kogo widziałem taki blask radości, jakby znalazł skarb.

Czytaliśmy wczoraj w Kościele proroka Ozeasza:

(…) szczodrze obdarzę ich miłością, (…). Stanę się jakby rosą dla Izraela, tak że rozkwitnie jak lilia i jak topola zapuści korzenie. Rozwiną się jego latorośle, będzie wspaniały jak drzewo oliwne, woń jego będzie jak woń Libanu.

Niewątpliwie, dający świadectwo swej miłości do żony, jest dla mnie osobiście żywym obrazem tych słów. Tym bardziej, że wiem, iż jest osobą wiodąca życie wiary z Trójjedynego Boga, karmiąc je sakramentami świętymi.  

Myślę też, że każdy człowiek ma lub będzie miał taki moment w swoim życiu, który wrośnie mu w serce na całą resztę życia, uzdalniając go ku temu, by miłować Boga ponad wszystko, a bliźniego jak samego siebie. Bóg chce, byśmy byli w zasięgu Królestwa Bożego, byśmy w godzinie próby, zwłaszcza tej generalnej, złożyli naszą ufność w Jego ręce.

Opublikowano Dzieje, Mini-rekolecje, Puncta, Słowa o Słowie, Słowo, Życie Duchowe | Otagowano , , , , , , , , , , | Dodaj komentarz

Trudne spotkania w konfesjonale. Historia z aborcją i dzieciobójstwem

Parę dni przed Popielcem zapytałem na Twitterze, czy użytkownicy tego medium byliby zainteresowani tematyka trudnych spotkań w konfesjonale. Powodem tego zapytania był/jest fakt, że wielu ludzi nie wyznaje pewnych grzechów na spowiedzi albo z obawy nieotrzymania rozgrzeszenia i wstydu, albo po prostu do tej spowiedzi nie przystępuje, będąc w przeświadczeniu, że nie ma szans na rozgrzeszenie.

W pierwszym przypadku mamy więc do czynienia ze spowiedzią świętokradzką, w drugim zaś dochodzi do tego, że człowiek żyje w permanentnym grzechu ciężkim. A skutkami tego są: narażenie na wieczne potępienie, trwanie w grzechu przeciwko Duchowi Świętemu no i podatność w konsekwencji tychże, na popełnianie grzechów przeciw miłości własnej i bliźniego.

Zaczynam zatem wielkopostny cykl o trudnych spotkaniach w konfesjonale. Dodam tylko, że wszystkie historie są wymyślone, nie odnoszą się do żadnych konkretnych osób.

Takich historii jest mnóstwo. Małgorzata zakochuje się w Jerzym. Po kilku miesiącach Jerzy zapada na chorobę, wskutek której traci wzrok. Małgorzata odwraca się od niego. Jakiś czas później poznaje Władysława i zamieszkuje z nim. Wnet okazuje się, że Małgorzata jest w ciąży. Władysław na ten fakt reaguje cynicznie, wręcz pogardliwie. Niebawem dochodzi do tego, że Władysław zdefraudował finanse w swej pracy, ucieka z kraju a Małgorzacie nie daje znaku życia. Ta, pozostając samą, w oczekiwaniu na poród dochodzi do wniosku, że nie ma perspektyw na przyszłość, postanawia wywołać sztuczne poronienie. Jednak nie udaje jej się osiągnąć celu. Po paru miesiącach rodzi się zdrowie dziecko, sprawne intelektualnie, bez żadnych deficytów. Dziecko to z wyglądu czysty ojciec. Małgorzata nie potrafi tego znieść. Każdy dzień z dzieckiem przypomina jej o porzuceniu przez Władysława. Dodatkowo, jest absolutnie sama z tym wszystkim. Nikogo nie obchodzą jej doświadczenia, sytuacja, etc. Za cały ten stan rzeczy kobieta wini dziecko, z dnia na dzień żywi do niego większą urazę. Dowiaduje się też, że oto Jerzy wyzdrowiał. Wrócił mu wzrok, i nadal jest zainteresowany Małgorzatą, relacją z nią. Ta, doświadczając zenitu swych rozterek związanych z dzieckiem, z wykarmieniem go, wychowaniem, postanawia je zabić. Nadarza się sposobna chwila, przekonała wszystkich, że maluch zmarł wskutek nieszczęśliwego wypadku w domu. Następnie zamieszkuje z Jerzym, znajdując w jego towarzystwie pociechę, zrozumienie. Wszystko to trwa do czasu, bo sumienie zaczyna ją dręczyć. Postanawia więc pójść do spowiedzi, by odnaleźć pokój serca.

Sytuacja jest dramatyczna. Jak ją rozwiązać? Co do oceny moralnej osób i ich uczynków nie ma tu nic co by wymagało tłumaczenia.  Taka sprawa wymaga zaangażowania spowiednika, by w trakcie spowiedzi (jednej, czy kolejnych) doprowadził do tego, by Małgorzata spotkała się z Jezusem Chrystusem i poszukiwany pokój serca w ten sposób osiągnęła.

Co do Małgorzaty: jej decyzja o spowiedzi to już pozytywna odpowiedź wiary na Boże życie w niej. Nie zagłuszyła sumienia. To już jest pierwszy krok do tego, by na spokojnie i racjonalnie mogła zobaczyć spektrum zła, jakie się wydarzyło. Dalej – może też już Małgorzata próbować poznać coś o samej sobie, a konkretnie o tym, ile było w niej beztroski, niedojrzałości w rozumieniu poważnych spraw. Swoim wcześniejszym postępowaniem dała dowód uległości wobec dominującej (anty)kultury.

W tej sytuacji nie ma lepszej drogi do zaproponowania Małgorzacie, jak ta, która jest długą, systematyczną formacją życia chrześcijańskiego. Tu nie wystarczy się ukorzyć przed Bogiem i odprawić modlitewną pokutę, czy odbyć pobożną pielgrzymkę. Tu potrzeba drogi chrześcijańskiego nawrócenia, tu też potrzeba terapii psychologicznej a także przeżycia żałoby. Dobrze by było, żeby miała też w tym wszystkim wsparcie Jerzego. Żeby to, co zaczęło się na samym początku tej opowieści, mogło się dopełnić i wydać jak najlepsze owoce.

Krótko mówiąc: jest nadzieja dla Małgorzat, Jerzych, Władysławów i dla każdego!

Opublikowano behawioryzm, Dzieje, Formacja Sumienia, misericordiae watch, Szkoła duchowych twardzieli, Życie Duchowe | Otagowano , , , | 1 komentarz

Z Pamiętnika wiejskiego proboszcza: życie to nie jest bajka!

Mam czasem pokusę, by zostawić to wszystko, co mnie określa jako księdza. Szybko jednak przychodzi świadomość, że to niczego nie zmieni na lepsze. Przeciwnie, pogorszy. Przysporzy większego, bardziej złożonego chaosu. Zwłaszcza, że człowiek nigdy nie jest sam ze sobą. Zawsze w jakichś relacjach do innych. Zadając sobie cierpienia, nie jest w stanie zapobiec udzielenia się go innym. Powiem jeszcze mocniej: uważam, że porzucają drogę życiową ci tylko, którzy nigdy tak naprawdę nie oddali jej swego serca.

Jako ksiądz widzę, jak to działa w życiu małżonków, rodzin, w których dochodzi do rozłamu. Widzę smutek, żal, ból i osobowości pełne pretensji do wszystkiego i wszystkich, ale nie do siebie. Pretensji, czy raczej ubolewania nad swoją nieroztropnością, pychą, czy czasem też – głupotą.

Co do istoty powołania nie różnię się niczym od małżonków. I oni i ja jesteśmy powołani do świętości, to doskonałości, której drogę realizacji pokazał Jezus Chrystus. Nie będzie lekko – cały czas. Nie będzie tragicznie – cały czas. Finał jednak może być szczęśliwy, o ile w miarę upływu czasu będziemy zmniejszać naszą ciasnotę umysłu a powiększać pojemność serca, duszy, naszego wnętrza.

Nie mam zamiaru moralizować nikomu. Mam świadomość swych grzechów, którymi poniżam siebie, nierzadko również czynię to wobec bliźnich. Wierzę jednak, że Bóg troszczy się o mnie i o każdego, byśmy serca nasze oddawali drodze życiowej, która powzięliśmy. Wspomaga nas swoją łaską, by to się dokonywało. I to nie w jakiś magiczny sposób. Do mnie Pan Bóg przemówił przez ks. Karola Mateckiego i jego wpis, którym niniejszą notkę rozpocząłem.

Opublikowano behawioryzm, Dzieje, Formacja Sumienia, Variae, Życie Duchowe | Otagowano , , , , , , , | 7 Komentarzy

Ten, Który Jest i Który przychodzi tak do wykluczanych jak i do wykluczających – życzenia świąteczne wiejskiego proboszcza

W Ewangelii o Narodzeniu Pańskim, w relacji Św. Łukasza uderzają 2 obrazy. Pierwszy to ten, w którym mowa prostocie, zwyczajności życia małżonków. Trzeba iść poddać się urzędniczej procedurze, dać się policzyć, zapisać. Nie ma mitygowania się, wahań. Mimo, że po ludzku rzecz biorąc były ku temu podstawy: ciąża, która lada moment miała się rozwiązać. Mąż i żona są razem, pokonują trud podróży, niedogodności, i w tym wszystkim zawiązuje się rodzina.

Drugi obraz dotyczy pasterzy. Oni się przestraszyli światłości Chwały Pańskiej, jakkolwiek ona się im objawiła. Ciemność, cień, dystans, wątpliwa reputacja – to był ich żywioł, w którym czuli się bezpieczni. Nie powinna więc budzić zdziwienia ich bojaźliwa reakcja. Ale zaraz też zostali uspokojeni przez Anioła Pańskiego: Nie bójcie się! Idźcie do Betlejem i przekonajcie się, że coś dobrego może się rozpocząć w waszym życiu.

Oba te obrazy obejmują doświadczenia wszystkich ludzi pod słońcem. Nikomu nie są obce ani zwyczajność życia, w którym są powinności, nikt też nie ma za sobą iście świetlanej, przejrzystej historii bez doświadczeń wstydu, strefy cienia, w której ukrywa się rzeczy i wydarzenia, o których nie dość, że nie chce się mówić z kimś, to i wręcz samemu ich na myśl nie przywołuje.

I na to wszystko wtedy jak i też dziś przychodzi objawienie anielskie:

«Chwała Bogu na wysokościach, a na ziemi pokój ludziom, w których sobie upodobał».

Ślę więc życzenia doświadczania tak zwyczajności przenikniętej ufnością Panu, jak i też spotkań z Posłańcami Pańskimi, którzy usuwają bojaźliwość i strach. Owocem bowiem pokładania ufności w Bogu, oddawanie chwały Jemu należnej jest Pokój Boży.

Niech Nowo Narodzony Jezus Chrystus, Mesjasz, Zbawiciel i Pan zamieszkuje trwale w naszych sercach, w przestrzeniach, które tworzymy i przemierzamy. Pamiętajmy o sobie w modlitwie, czytając Słowo Boże, korzystając z sakramentów świętych, zachowując przykazanie miłości Boga i bliźniego. Gotujmy ścieżki Panu!

Z pamięcią modlitewną u Żłóbka oraz przy Ołtarzu Pańskim

Ks. Marek Radomski

Boże Narodzenie Anno Domini 2022

Opublikowano Biblia, Dzieje, Puncta, Życie Duchowe | Otagowano , , , , | 4 Komentarze

Z pamiętnika wiejskiego proboszcza: pomocujmy się z Agendą 2030!

Wczoraj wpadłem na pomysł, żeby przeprowadzić pewien projekt na blogu, w nadchodzącym, 2023 roku. Mianowicie, żeby krytycznie przyjrzeć się tworowi pod tytułem Agenda 2030. Już bowiem tylko pobieżny „rzut okiem” wystarcza, by zobaczyć w tym nie dość, że utopię, to na dodatek utopia ta jest wysoce niebezpieczna. Jeden malutki przykład, próbka. Pośród postulatów Agendy 2030 jest likwidacja biedy. Pomijając już sam fakt, iż bieda to rzeczywistość dotykająca różnych sfer aktywności człowieka, moja uwaga natychmiast skierowała się ku słowom Jezusa Chrystusa – „Bo ubogich zawsze macie u siebie, ale Mnie nie zawsze macie»” (Jana 12, 8) Nie mam powodów, by nie wierzyć Jezusowi Chrystusowi, natomiast mam masę powodów, by poddawać w wątpliwość słowa i plany „wielkich tego świata”. A propos tych drugich: zapraszam do lektury tego oto artykułu. Znajdziecie tu między wierszami niepokojące sugestie w temacie radzenia sobie z biedą…

Zapraszam chętnych do współpracy w krytycznym spoglądzie na Agendę 2030. Spróbujmy w krótkich, przystępnych pojęciowo treściach uwrażliwiać ludzi na ideologiczne pranie mózgów, które ostatecznie, jestem o tym przekonany, jest obliczone na zaniechanie ze strony człowieka troski o jego własne zbawienie.

Opublikowano Dzieje, Rebelya, Variae | Otagowano , , | Dodaj komentarz

Zabobon przeludnienia jako narzędzie nowoczesnego imperializmu globalizmem potocznie nazywanym

Wg wyliczeń jakie przedstawia Pan Andrzej Wronka z NAI, 8 miliardów ludzi zamieszkujących świat, można by teoretycznie pomieścić na 3% terytorium Polski (na 8 mld m2, czyli na 8 000 km2). Tym samym więc, cała narracja odnośnie przeludnienia świata nabiera kształtów zabobonu, widzimisia czy raczej absurdu po prostu. Miejsca na globie jest dość, by pomieścić dużo więcej ludzi.

Pan Wronka też wskazał na genezę idei 15 milionów Polaków, którzy by stanowili optymalną liczbę zamieszkujących Polskę. To wywiad z roku 1975, jaki przeprowadził Andrzej Bonarski w piśmie „Kultura” z 12 stycznia 1975, s. 7 z profesorem Dennisem L. Meadowsem – członkiem Klubu Rzymskiego. (Granice wzrostu – to ten wywiad) To właśnie ta nieformalna społeczność stoi za nakręcaniem tematu przeludnienia świata i w różnych przejawach swoich aktywności temat ów animuje. Można sobie zajrzeć, kto w Klubie Rzymskim był/jest.

Mało informacji udało mi się znaleźć o Panu Wronce. Nie brak za to materiału video, na którym są zarejestrowane jego prelekcje z dziedziny cybernetyki oraz teologii.

Opublikowano behawioryzm, Dzieje, Variae | Otagowano , , , , | Dodaj komentarz

Zapłatą za grzech jest śmierć

W sobotę, w niedalekiej okolicy od moich rodzinnych terenów, dwójka dzieciaków zabiła się uderzając z całym impetem w drzewo. Siła uderzenie była taka, że auto rozcięło się na drzewie, a silnik wylądował na tylnej kanapie. Na koniec auto stanęło w płomieniach. Służby przyjechały właściwie już tylko gasić ogień i uporządkować teren wokół miejsca zdarzenia.

Trudno nie pomyśleć o jednym: samobójstwo rozszerzone.

Takich zdarzeń w ciągu roku w Polsce i na świecie jest bez liku. Jak nie alkohol i narkotyki, to emocje, niedojrzała miłość, gniew, rozczarowania, zdrady – a więc „proza życia” stają się zapalnikiem, który wysadza w powietrze życie młodych ludzi.

Dla mnie osobiście sprawa jest jasna. To jest cena, jaką płaci się za życie bez Boga, ewentualnie traktując Go jak kwiatek do kawiarnianego stolika. Żeby było ładnie, elegancko. A przecież to nie o to chodzi w życiu, żeby estetyka je animowała. Życie to teatr działań mających na celu u jego finału odsłonić dzieło Boże w człowieku. Nawet, jeśli człowiek ów nie wierzy w Boga, to ma się spełnić jako dzieło sztuki. Jako wartość, która choćby w pamięci wielu zachowa się długowiecznie na pokolenia. We wspomnieniach, które nie będą niepokoić ich kochających, lecz wyzwalać będą zachwyt i łzy tęsknoty za brakiem trójwymiarowości relacji, jaką z nimi tworzyli ci, co odeszli.

Ktoś może mnie zaraz zaatakuje, że ja atakuję innych, pewnie Bogu ducha winnych ludzi. Otóż nie! Kłamstwo, oszustwo ma moc zabić. W jaki sposób? Ano w bardzo prosty. Rodzic kupuje auto dziecku. Ba! Nawet dziecko, nastolatek sobie zarobi pieniądze na jakieś jeździdło. Ojciec czy matka wezmą je ubezpieczą, wpisując siebie jako współwłaścicieli auta, żeby dziecko zniżki łapało. Albo prościej, użyczają auta, pozwalają nastolatkom z niego korzystać. Szczegół, że w umowie polisy jest klauzula, że autem nie będzie jeździł nikt poniżej 25 roku życia. Ciekawy jestem, ile razy, w czasie rutynowej kontroli policja sprawdzi, czy w tym zakresie nie jest łamane prawo, kiedy zatrzymuje osobę poniżej 25 roku życia i sprawdza, czy ma prawo do jazdy tym konkretnym autem z ta konkretną polisą. Jestem tego bardzo ciekaw.

Raz jeszcze powtórzę: takie sytuacje jak ta ze wstępu to cena za życie bez Boga albo tak jakby Go nie było. Można się zasłaniać depresją, stresem postpandemicznym, czy okołowojennym, i czym tam jeszcze. Ale to są tylko rzeczy wtórne. Na pierwszym planie jest życie bez Pana Boga.

Opublikowano behawioryzm, Dzieje, Formacja Sumienia, Variae | Otagowano , , , , , , , , | 3 Komentarze

Dlaczego ciągle to samo powtarzamy?

Powyższe słowa to antyfona nieszporów 1 Niedzieli Adwentu. Znamy je doskonale. Wiemy, czego dotyczą. Przeszłości. Tego, co wykonało się 2 tysiące lat temu.

Oczywiście. Ale to nie wszystko. Zwiastowanie trwa nadal. Tyle tylko, że teraz nam zwiastowana jest nieustannie Dobra Nowina, którą jest prawda o tym, iż jesteśmy zapraszani i uzdalniani przez Boga, by rodzić Jezusa Chrystusa w postaci naszych codziennych wyborów, postaw, decyzji. By miały one swój w Nim początek, środek i wypełnienie. Dlatego też Bóg dał nam Siebie nie tylko Swoim Synu, nie tylko w sakramentach ale też w Słowie Bożym, aby czytane, studiowane, medytowane przypominało nam o kierunku, jaki powinien być nam nieustannie przytomny: byśmy wydawali godny owoc naszego nawracania się, naszej więzi z Bogiem. I choć nierzadko będą się pojawiać trudności, przeszkody, to sam zatroszczy się o to, byśmy ufni w Jego moc z wysoką, w Którą nas zaopatrza, realizowali jego wolę.

Maryjo, Dziewico Słuchająca, wstawiaj się za nami i proś dla nas o uszy i oczy otwarte na Twego Syna!

Opublikowano Biblia, Formacja Sumienia, Mini-rekolecje, Puncta, Słowa o Słowie, Życie Duchowe | Otagowano , , , , | Dodaj komentarz

Żyjmy przyzwoicie jak w jasny dzień, czyli czas adwent zacząć jak Pan Bóg przykazał

Póki co, usunąłem aplikację ze smartfona. Już widzę, że zbyt późno się do tego zabrałem. 😔

Wiem, że ta notka na Twitterze się wyświetli, stąd też ten mój wpis. Robię to w jednym celu. Jestem po to by służyć. Wcześniej już wspomniałem, że jesli ktoś potrzebuje zamówić Mszę świetą, to ja chętnie ją odprawię. Ale służba księdza to nie tyljo modlitwa, sprawowanie sakramentów świętych. To także pomoc w głębszym rozumieniu nauczania Chrystusa w Kościele. Czekam więc w tym wątku na Wasze pytania, wątpliwości, które chcielibyście poruszyć, szczególnie w kontekście Waszego doświadczania Kościoła.

Opublikowano Dzieje, Formacja Sumienia, Variae, Życie Duchowe | Otagowano , , | Dodaj komentarz

Bóg nie chce śmierci grzesznika i ciągle mi to przypomina.

Nie ma sensu pisać 2 razy tego, co już napisane. Od razu przejdę do rzeczy.

Ciągle powtarzam sobie i innym, że Bóg nie chce śmierci grzesznika, lecz tego, by się ów grzesznik nawrócił, by miał życie w obfitości.  Bywa, że mam tak mocno oczy na uwięzi, że nie widzę tych aktów miłości, jakie Bóg objawia wobec mnie. Więcej! Bywa, że często też nie widzę, a przynajmniej nie od razu, że Pan posługuje się mną, by swą miłość objawiać innym. Miłość i wierność.

Oto jeden z wielu przykładów, a że przed nami własne w perspektywie, za tydzień i ciut 1 piątek miesiąca, więc przykład tym bardziej aktualny i mobilizujący.

W niedzielę gościłem w Gdańsku. Miałem plan taki, żeby w poniedziałek spotkać się ze znajomym, żeby udać się na jakieś zakupy i tak po prostu, połazić po innych okolicach niż moja własna, znana mi jak własna kieszeń.

Jednak nie stało się tak, jak sobie zaplanowałem. Musiałem plany zmienić i z samego rana w poniedziałek udać się w kierunku domu. Spokojnie przemierzając trasę S7 dojechałem do przedmieść Nowego Dworu Gdańskiego, gdy oto moim oczom ukazał się szyk pojazdów Straży Pożarnej oraz Policji, zabezpieczających zdarzenie drogowe. Dodatkowo zobaczyłem parawan, który ujednoznacznił zdarzenie, ktoś poniósł śmierć. W jednej sekundzie powziąłem działanie: udzieliłem absolucji tragicznie zmarłemu.

Przypomniały mi się wówczas 2 historie. Pierwsza to ta o obietnicach, jakie Jezus Chrystus przekazał Świętej Małgorzacie. A druga to ta, która parę lat temu opowiadał nie żyjący już, ks. Artur Godnarski. Ktoś jemu się zwierzył, że usłyszał głos wewnętrzny nakazujący mu zjechanie z autostrady i przejechanie sporo kilometrów nadkładając drogi, by trafić pod nieznany sobie zupełnie adres. Po dłuższej chwili „dobijania” się do czyichś drzwi, otworzył mu właściciel mieszkania, który jak się po chwili okazało, miał właśnie iść odebrać sobie życie.

Nawet teraz, kiedy o tym sobie przypominam, ciary mnie przechodzą przez krzyż. Ciary niesamowitości i wzruszenia. Po raz n-ty przekonuje się, że Pan jest wierny i odpowiada na wołanie swego ludu. A wołałem w ostatnim czasie do Niego, by mi wiary przymnożył, by mi ukazał Swą twarz!

Opublikowano Dzieje, misericordiae watch, Variae | Otagowano , , , | 7 Komentarzy

Co mnie najbardziej satysfakcjonuje w byciu księdzem

Od jakiegoś czasu chodzi za mną pytanie, które zamieściłem dziś na Twitterze, żeby się zmotywować do udzielania odpowiedzi na to pytanie wpierw samemu sobie.

Mógłbym tej odpowiedzi udzielić krótko, tak jak to przewiduje technologia tego medium, czyli w 240 znakach. Byłoby to jednak spłaszczenie problemu. Takie banalne wyrecytowanie formułki, która ani byłaby komunikatywna, ani tym bardziej prawdziwa, nasączona treścią. Dlatego trochę to potrwa, zanim do odpowiedzi dojdziesz, Czytelniku.

Zawsze mnie ujmowały życiowe historie różnych osób. Znanych mi osobiście bądź tych, które na kartach książek opowiadały o swoich przygodach, bądź tworzyły fikcyjne, żywiołowe biografie swoich literackich bohaterów. Może właśnie dlatego, że w moim życiu była zwyczajna względność, tak bardzo rozmiłowaniem się w czytaniu książek. Czytając, czy wręcz pochłaniając je, myślałem sobie: szkoda, że mnie to się nie przytrafi nigdy! Boże, jak ja zazdroszczę Robinsonowi Cruzoe, Jimowi Hawkinsowi, czy Jasonowi Bourne`owi albo Panu Samochodzikowi! Wielu innych bohaterów literackich wywoływało we mnie podobne emocje. Jednocześnie życie, jakie wiodłem, codzienność życia na małej wsi skutecznie, przez lata utrzymywały mnie w stanie zrównoważonego trwania w codzienności, aniżeli planowania przygód pełnych emocji, dynamizmu, historii z nieustannymi zwrotami akcji. Tego nie było. Sam się do dziś zastanawiam, dlaczego? Czy to przez mój wrodzony, ciężki do bólu realizm? Nie ma sensu tego dociekać na siłę. Może jeszcze kiedyś to rozeznam i w jakiś epicki sposób opiszę. Na dziś wiem, że taki był Boży plan. Przez 19 lat mego żywota trwałem w Ur Chaldejskim. Albo jak Jim, w Bristolu, żyjąc cały czas w zasięgu gwaru „Admirała Benbow”.

W 19 roku rozpoczęło się moje życie na dobre. Wyjście poza strefę komfortu, poza bezpieczny, znany świat. Choć i tu nie było nie wiadomo jakich burz i zawirowań. O niektórych pisałem na blogu. Trzeba by poszukać. Jest na przykład gdzieś historia o tym, jak złapałem złodzieja, który kilka innych seminariów w Polsce okradł. Albo inna historia – jak na bluzganiu, rzucaniu mięsem mnie przyłapał mnie rektor seminarium. Jego wymowne spojrzenie przy jednoczesnym absolutnym milczeniu wówczas bardziej „sponiewierało”, niż solidna bura.

I tak mijały lata. Do 2015 roku.

W roku 2015 Miałem wówczas 37 lat i zacząłem wreszcie widzieć, że moje życie to coś więcej, niż tylko zwyczajny żywot kogoś, kto się porusza po osi czasu wedle upływu lat. Pomogła mi w odkryciu tego siostra Briege McKenna, której postać jakiś czas temu też wspominaliśmy przy jakiejś okazji na Twitterze. Po krótkiej rozmowie z nią, zakończoną propozycją lektury kilku konkretnych fragmentów Pisma Świętego przyszło oświecenie. Oczami wiary zobaczyłem głębszy sens tego wszystkiego co dotąd się wydarzyło. A co to takiego było? Odwołam się do obrazu takiego oto. Flisacy pienińscy (pewnie nie tylko oni) od wieków wykonują czółna z 1 pnia drewna. Wyrąbują z niego to co niepotrzebne, by pomieściła się w czółnie taka zawartość, która jest konieczna, by stworzyć tratwę. Te 37 lat to był czas, kiedy pień życia, człowieczeństwa zbierał konkretne przyrosty, by osiągnąć właściwy stan, aby zostać budulcem tratwy. Ostatnie 7 lat to czas tego właśnie „wyrąbywania” tego, co konieczne, by tratwa była gotowa. I to jest dla mnie najbardziej satysfakcjonujące w byciu księdzem. Mam z tego niesamowitą radość, że widzę, jak się staję człowiekiem w drodze do Boga. Dzieje się to zarówno przez wydarzenia jak i również – w znacznej mierze – przez różne osoby, jakie Bóg stawia na mej drodze. Dziś jest tak, że widzę, jak pisze się księga mego żywota, i na treść której to księgi mam wpływ, w przeciwieństwie do tych (prze)czytanych. Choć oczywiście z tych drugich nie rezygnuję, gdyż wiem doskonale, że mogą i często służą za pomoc w pisaniu tej pierwszej.

Zaskoczeni jesteście odpowiedzią? Czekam na komentarze!

Opublikowano behawioryzm, Dzieje, Variae | Otagowano , , , , , , , , | 2 Komentarze

Prosząc, dwa razy dziękuję!*

We wrześniu rozpoczął się 7 rok mojej pracy jako proboszcza. Parafia w Chojniku to jedna z akurat 10 w naszym dekanacie (nie zawsze bowiem dekanat to 10 parafii. Czasem mniej, czasem więcej). W ciągu tych 7 lat dekanat doczekał się 7 nowych proboszczów, a w ciągu 10 lat aż 9! Zdecydowana większość z nas to ludzie przed 50 rokiem życia lub lekko po. W przeważającej części, kościoły, w których pracujemy to zabytki.  Były one przez dziesięciolecia albo zaniedbywane w utrzymaniu, albo w niewłaściwy sposób o nie dbano. Sądzę, że kierowano się raczej nastawieniem: „żeby ładnie wyglądało”, natomiast nie patrzono na prawa fizyki, na materiałoznawstwo. Przykładem mogą być boazerie na wysokości lamperii wewnątrz kościoła, przy jednoczesnym zabetonowaniu opaską fundamentów tego samego kościoła od zewnątrz. Skutek: wilgoć w ścianach, butwiejące klepki boazeryjne i wnikający grzyb do świątyni. Dokładając do tego brak wentylacji, mamy specyficzny zapach zgnilizny i pleśni, której nawet dym kadzidła nie potrafi trwale zamaskować. Nie wspomnę o dachach naszych świątyń, elementach stolarki drzwi, okien. Praktycznie we wszystkich tych naszych kościołach, które są zabytkowe, każdy z nas, w ciągu tych 7, czy 10 lat przeszedł szkołę ciesielsko – dekarską. Nieskromnie się pochwalę: w ciągu 4 lat zająłem się remontem 3 dachów: kościoła parafialnego i plebanii (ukończone) i kościoła filialnego (trwa ten remont, mamy ukończone 50 %).

Tak ja, jak i moi koledzy, mamy teraz taki odruch, że jak jesteśmy w gościach, u kolegów księży w innych parafiach, diecezjach, to patrzymy na to, co mamy sami za sobą i czy odwiedzani koledzy są już po, czy przed robotami.

Nie da się ukryć, że nie byłoby możliwe dokonywanie tych remontów bez pieniędzy. Każdy, kto buduje czy remontuje, wie, jakie są to koszty. Kilka czy kilkanaście nawet tysięcy, to sumy dość nieznaczne, nie pozwalające na znaczące postępy w pracach. Szczęściem dla nas jest to, że prace przy zabytkach, których jesteśmy opiekunami, nie są na tyle pilne, że trzeba by było niezwłocznie je realizować. Możemy więc wpierw zgromadzić środki własne, parafialne, szukać sponsorów, ubiegać się o dotacje celowe. I to właśnie robimy.

To, co jednak najbardziej zasługuje na uwagę w tym wszystkim o czym tu piszę, to fakt angażowania się finansowego naszych parafian w te restauratorskie działania. Znów odwołam się do przykładu własnej parafii. W 2018 roku remontowaliśmy dach kościoła parafialnego. Koszt 140 000. Ponad 70 procent sumy to wkład własny.

Ofiarność parafian jest po trosze też świadczeniem o przynależności do wspólnoty wyznaniowej. Nieraz bywa, że bardzo okazjonalnie ktoś pokazuje się na liturgii, natomiast regularnie uczestniczy w kosztach remontów.

Czasy, jakie obecnie są nam dane, jak by nie patrzeć, są konsekwencją czasu minionego. Teraźniejszość odsłania nam przeszłość. Na różnych płaszczyznach ta konfrontacja się odbywa. Rzeczywistość zastana przez nas, 40, 50 lat przyprawia nas niekiedy o wzburzenie krwi w żyłach, o zawrót głowy. Z drugiej jednak strony, kiedy dziś czytamy w Ewangelii o „niegodziwej mamonie” o zyskiwaniu sobie z jej pomocą przyjaciół, bez cienia wątpliwości widzę, że temat ofiarności w związku zaangażowaniem się w działania remontowe, restauratorskie świątyń, można i trzeba zagospodarowywać ewangelizacyjnie. Jest to jakiś punkt wyjścia, swego rodzaju „warunki brzegowe”. Ta „niegodziwa mamona” to zasadniczo wartości materialne, na które świat przelicza dużo za dużo to, co w istocie nie należy do świata. Bo to bez względu na wszystko, Bóg jest sprawcą i chcenia i działania i wszystkiego. Od Niego wszystko pochodzi. Tyle tylko, że nie wszyscy chcą to uznać. Jezus gani faryzeuszów, że są chciwi na pieniądz. A więc pycha, wyłączenie Boga poza nawias, to nie tylko rzeczywistość niewierzących. Bywa, że prędzej ktoś bez wiary, przynajmniej mający siebie za takiego, widząc, że stoi przed kimś, kto jest w potrzebie, udzieli mu pomocy, bo sam doskonale wie, że jeszcze życia nie przeżył, albo też sam kiedyś otrzymał pomoc i teraz widzi okazję do zadośćuczynienia większego, bardziej treściwego aniżeli naprędce ukazana wdzięczność przez „dziękuję”, czy inny spontaniczny, drobny gest.

Od 2 lat w parafii trwa inwestycja polegająca na wymianie starej, mocno zniszczonej czasem i czynnikami atmosferycznymi stolarki okiennej, na kwatery witrażowe. Na stronie internetowej parafii można zobaczyć projekty wszystkich witraży i ich realizacje.

Koszt jednego okna to 18 000 PLN. Dotąd było to 15 000, ale wiadomo, inflacja oraz kryzys ekonomiczno-gospodarczy nie oszczędza nikogo. Przez okres 2 lat zamontowaliśmy witraże w 4 oknach. Całość została sfinansowana ze środków parafialnych: tace, comiesięczne zbiórki, część ofiar z Iura Stolae (pogrzeby, śluby, chrzty, akty kancelaryjne).

Czytamy dziś w Kościele:

Bardzo się rozradowałem w Panu, że wreszcie rozkwitło wasze staranie o mnie, bo istotnie staraliście się, lecz nie mieliście do tego sposobności. (Flp 4, 10nn)

Czytając dziś na mszy te słowa nie mogłem nie pomyśleć o tych z Was, którzy dotąd wspieraliście mnie na różne sposoby, mieliście o mnie staranie. Zresztą nie tylko o mnie, ale też i parafię, w której pracuję. Dzięki Wam udało się sprawnie spłacić remont dachu plebanii prze paru laty. To co wówczas ofiarowaliście na konto parafii, okazało się dokładnie taką sumą, jakiej brakowało, by wykonawcy zapłacić za remont. Przyjmuję to Wasze staranie o mnie jako wyraz Waszej troski, jak również jako docenienie tego, z czym do Was się zwracam na łamach mego bloga. W parafii w Chojniku jest niespełna 950 parafian wg Urzędu Skarbowego. Faktycznie zamieszkujących jest ich ok 750. Ale z Wami, z tymi których znam osobiście czy też z interakcji w mediach społecznościowych będzie faktycznie 950, może nawet 1000. Każdego tygodnia sprawuję mszę w intencji Parafian. Czujcie się włączeni w ta modlitwę. Poza tym, codziennie mam Was w sercu. Nierzadko, wielu z Was inspiruje mnie do dobrego. Do bycia bardziej dla Pana Boga i dla bliźnich.

Prosząc, dwa razy dziękuję!

Jeśli ktoś z Was, Drodzy Czytelnicy chciałby wesprzeć finansowo działania remontowe i restauracyjne naszej Parafii, podaję numer rachunku bankowego Parafii

BNP PARIBAS BANK 94 2030 0045 1110 0000 0430 2400

  • Pani Ewo, dziękuję za każde dobro! Również za te słowa!

Opublikowano Dzieje, Variae | Otagowano , , , , , , , , | 1 komentarz

Z pamiętnika wiejskiego proboszcza: Mini recenzja Montażu V.Volkoffa

Jesienne pora w tym roku bardzo mnie nastraja do relaksu przy dźwięku szelestu stronic książek, które czytam. Powolutku powstaje kopczyk woluminów, które udało mi się przeczytać. Dodatkowo wzmacnia samopoczucie muzyka, której rozmaite brzemienia przeplatają się z emocjami, jakie wywołują czytane treści. Widzę, jak to kojąco wpływa na moje procesy myślowe, ocenę rzeczywistości, emocje. Normalnie sanatorium! Bardzo gorąca każdemu polecam!

Książka, którą akurat dziś zakończyłem, a która chcę Czytelnikom zareklamować, to powieść Vladymira Volkoffa, pod tytułem „Montaż”. Autor był szpiegiem. Znał świat szpiegowski od podszewki. Na ile to nie szkodziło interesom jego zleceniodawców, na tyle w twórczości swojej dzielił się swoimi doświadczeniami. Z pewnością też „montował” różne historie, być może i swymi książkami. Ja osobiście z tego stanowiska wychodzę, czytając prozę jego autorstwa. Wszak, ostatecznie, jak by nie patrzeć – mam rozum i nie waham się go używać. Wydaje się jednak, że Volkoff jest umiarkowanym Prometeuszem i czego jak czego, ale patosu to mu zarzucić w książkach nie można. Jest erudytą, z bogatą duchowością, posiada zdolność wnikliwego analizowania faktów. Jak na szpiega przystało. Jak na posiadacza rozumnej duszy i inteligencji przystało. Uważam, że to wielki honor i przywilej konfrontować się z myślą i przekazem kogoś takiego. Tyle wstępu.

Powieść zawiera się pomiędzy 1917 a 1981 rokiem. Dymitr Psar, reprezentant „białej emigracji” zaczyna życie weterana we Francji. W 1932 roku rodzi mu się syn, Aleksander, który w 1951 zostaje zwerbowany do KGB. Radziecka spec służba kształci go na agenta wpływu, z którym wiąże wielkie nadzieje. Oczekiwania się ziściły. Niepłonne. Dobrze zakonspirowane. Dochodowe. Nie tylko waluto ale i wpływonośne. Niezła fortuna wpłynęła do kasy samego Psara. Jeszcze lepsza do kasy KGB. Cała powieść to zbiór bardzo wielu dowodzeń tego, jak głęboko zinfiltrowana była przez Sowietów Francja odkąd tylko stała się azylem dla sympatyków caratu, którzy utożsamiali tak po prawdzie carski tron z przejawem zejścia Boga na niziny ziemi. Bolszewicy pracowicie zarywali dnie i noce by tradycje monarchistyczne przekuć na nową religię, jaką był marksizm-leninizm. Młody Aleksander dał się zatruć nienawiścią do Francuzów, którzy jakoby mieli walnie się przysłużyć do śmierci jego ojca. Ojca, którego marzeniem było, by wraz z Alkiem wrócić do Mateczki Rosji.

Werbunek Aleksandra Psara dokonuje się z bardzo symbolicznym miejscu. Na wieży Notre Damme de Paris. On i jego werbownik mają u stóp cały Paryż, a wokół siebie gargulce, chimeryczne figury, symbolizujące oczywiście atakujące demony. Ta sceneria będzie głównemu bohaterowi towarzyszyć przez cały czas. Jednak już nie symbolicznie, lecz bardzo rzeczowo. Nie ma przy nim zasadniczo ANI JEDNEJ duszy. Są jedynie zadania do wykonania. Liczy się skuteczność, efektywność. Dywersja Francji, choć nie tylko. Aleksander Psar, jako literat wie dobrze, że słowa mają moc, i że w istocie żadne granice nie są w stanie ich zatrzymać.

W pewnym momencie zaczyna się tytułowy „Montaż”, który jest akcją skierowaną przeciw Aleksandrowi. Taka nagroda jego przełożonych z KGB. Można odnieść wrażenie, że zazdrościli mu tego, czego doświadczył dla samego siebie. A może widzieli, że jednak nie do końca jak należy, przebiegł proces jego bolszewizacji? Że jeszcze gdzieś tam się tliły w nim iskierki człowieczeństwa wrażliwego, miłosiernego? Psar nie był kutwą, ani chamem. Ten montaż miał kilka odsłon. Każda bardziej torpedowała Aleksandra. Po 30 latach posłusznej, bardzo wydajnej pracy dla Sowietów, mając lat 49 został poddany temu, co sam przez te wszystkie lata czynił.

W powieści przeczytamy dużo o geniuszu bolszewickim, o tej mefistofelesowskiej zmyślności synów zbrodniczej myśli Włodzimierza Ilicza, która przeewoluowała w głowach goliatów komunizmu. Została przez nich zaadaptowana do nowych czasów, które dawały skuteczniejsze narzędzia propagowania ich diabelskiej idei skłócania wszystkich ze wszystkimi. Nawiasem mówiąc, sami też na siebie bicz kręcili. O czym też Volkfoff wzmiankuje.

Historia Psara, to historia człowieka, który bezustannie tkwi w kłamstwie, otacza się kłamcami i boi się ludzi, którzy mają poczucie własnej wartości. W powieści 2 razy pojawia się postać pewnej kobiety, z którą Psar nie umie sobie „poradzić”, to znaczy urobić ją na swoją modłę, podporządkować sobie. Czytając Montaż, wracałem w myślach do różnych innych sytuacji, literackich, filmowym czy też egzystencjalnych, w których nagromadzenie kłamstwa i kłamców byłoby porównywalne do tego, z jakim nie zmagał się Psar, bezgranicznie pokładając ufność w machinie, której pierwsze imię to Kłamstwo właśnie. Liczył, że nie zwróci się ona nigdy przeciw niemu.

Historia opisana w Montażu, ale też w innej powieści tego samego autora, zatytułowanej „Oprawca” (też o niej coś napiszę, mam nadzieję, niebawem) każe wg mnie mocno dystansować się do Francji, która jak pokazuje rzeczywistość, umizguje się do Rosji, a w istocie jest jej sojusznikiem. Francja opisywana przez Volkoffa – choć to jego 2 ojczyzna, to Francja zdrady, kalkulacji, lansowania ambicji funkcjonariuszy spec służb.

Montaż to trudna książka – mówię tu za siebie oczywiście. Jest w niej sporo miejsc, do których pewnie kiedyś wrócę, albo – co bardziej prawdopodobne chyba – wrócą do mnie, w związku z wydarzeniami, ze słowami wypowiadanymi przez postacie sceny politycznej, przez decyzje przez nie podejmowane. Nie jest to publikacja „must read” – wiadomo, każdy ma swoje gusta, także literackie. Ale uważam, że może być Montaż pomocą w rozumieniu tego świata i w wychowaniu emocji do jego odbioru, nie zagrażającego życiu wiecznemu.

Opublikowano Aktualnie czytam, Variae | Otagowano , , , , , , , , | Dodaj komentarz

Z pamiętnika wiejskiego proboszcza: plebańska polecanka książkowo – listopadowa

W ubiegłym roku krakowskie wydawnictwo M wydało książkę autorstwa Marty Kowalczyk, zatytułowaną bardzo przekornie, a tym samym przykuwającą uwagę: „Niech te święta nie będą magiczne”.

W publikacji autorka poddaje dogłębnemu opisowi najważniejsze święta celebrowane w Polsce. Opisy dotyczą tak świąt religijnych, chrześcijańskich: Wielkanoc, Boże Narodzenie, Wszystkich Świętych, jak i również świąt stricte świeckich: Święto Pracy, Święto Narodowe 3 maja, czy Narodowe Święto Niepodległości. Na ponad 380 stronach odnajdziemy bogactwo treści, wyjaśnień historycznych, teologicznych, odniesień ludowych oraz praktycznych w związku z występowaniem w naszej kulturze i państwowości szeregu świąt. Autorka w kilku przypadkach poszerzyła i zaktualizowała treści dotyczące świąt, które wcześniej opisała w osobnych artykułach, wydanych drukiem w periodykach naukowych.

Dziś, z racji uroczystości Wszystkich Świętych chciałbym w niniejszej notce blogowej zareklamować Czytelnikom publikację Pani Kowalczyk, streszczając to, co się w książce odnosi do świętości w polskiej tradycji ludowej.

Polska przygoda ze świętością rozpoczęła się wydarzeniem chrztu w 966 r. To wiek X, średniowiecze. Wierzenia pogańskie nie odeszły w cień historii jak „miliony” złotych polskich z momentem ogłoszenia denominacji waluty. (a i ta denominacja nie była aktem jednej chwili, był czas przejściowy). I tak oto m.in. w XIII wieku zawierano pokój między Krzyżakami a Prusami, ba! Na ziemi kaliskiej w roku 1720 można było zastać ludzi „bezbożnych, jak w Sodomie i Gomorze (…) o siwym włosie pacierza się uczących”. Proces ewangelizacji i chrystianizacji Polski trwał długo. Stare pogańskie obyczaje mocno były zakorzenione w ludności polskiej. (Oczywiście, nie tylko w niej. Nawet dziś słuchając radia natknąłem się na informacje, że czy to Francuzi, czy Włosi, czy mieszkańcy Bałkan kultywują bardziej czy mniej ale jednak do nawiązujące obyczajów pogańskich praktyki związanie z uroczystością Wszystkich Świętych: dodatkowe nakrycie na stole, łóżko zaścielone odświętnie, zapraszająco oczekujące na zdrożoną duszę, itp.)

Świętość i jej posiadacze, głoszeni w przepowiadaniu kaznodziejskim, w odbiorze ludu byli traktowani bardziej jako ci, którzy mogą coś u Boga załatwić, aniżeli jako ci, którzy doświadczywszy miłości Boga, żyli życiem cnotliwym, pełnym dobroci, ofiarności i przywiązania do Boga i Jego spraw. Kult świętych oraz maryjny, rozumiany i realizowany jako użytkowy i życzeniowy zdominował kult Boga w Trójcy Jedynego.

Ową życzeniowość i utylitarność wzmagał na szeroko skalę zakrojony kult relikwii, biorący swój początek w średniowieczu. Nierzadko legendarność czy wręcz bajkowość opisów pojawienia się relikwii tego czy innego świętego napełnia współczesnego czytelnika tych doniesień konsternacją, uśmiechem a nierzadko po prostu zażenowaniem.

Nie brakowało zabiegów typowo pogańskich, praktykowanych z pomocą bądź to relikwii, bądź to symboli religijnych. Robiono np. tak: brano płótna nasączone czy to krwią, czy potem chorego, i obwiązywano nimi drzewo krzyża. Wcześniej w ten sposób „przenoszono uroki” z ludzi na zwierzęta lub przedmioty. (Zob. Z. Kossak, rok Polski, Obyczaj i wiara, Warszawa 1958)

Relikwie bardzo często traktowane jako amulety, mające posiadać magiczne właściwości. Dodajmy, że kult relikwii zasadniczo zamyka się w fakcie, że mają one budować i umacniać w członkach Ludu Bożego wiarę w Jezusa Chrystusa. Posiadamy relikwię jako przypomnienie o życiu, świadczeniu w nim przez świętego czy błogosławionego  o przynależności do Jezusa Chrystusa, o wiernych zachowywaniu Bożej nauki w życiu tego świętego. Części jego ciała, szat czy przedmioty jego codziennego użytku to nie amulety, artefakty kultyczne.

Warto też wspomnieć, że kult związany z kultem relikwii, kult świętych tak się mocno rozwinął, że papież Pius V na soborze trydenckim (XVI wiek) ograniczył kalendarz liturgiczny do 150 wspomnień świętych.  A wszystko przez to, jak wspomniałem wczesnej: „załatwiacze” spraw u Pana przysłaniali Osobę Syna Bożego. Jednak jak to w życiu bywa, dekret mało kiedy załatwia taki czy inny problem w 100 procentach. Z polskim – i pewnie z każdym innym chrześcijaństwem było i chyba nadal jest trochę tak, jak z ułomnym posługiwaniem się językiem obcym. Dopiero myślenie w tym języku uwalnia od zacinek, lęków i wątpliwości, pozwala wejść w płynność posługiwania się nim. I proszę nie brać tego zdania za defetyzm. Patrzę na to tak: całe epoki (wiele tysięcy lat) Bóg przygotowywał ludzkość na Wcielenie Syna Bożego. Trudno wymagać, by 100 procent rozumienia Dzieła Odkupienia było od momentu udziałem 100 procent ludzi. Potrzeba czasu, potrzeba nauczycieli, praktyków – świętych, którzy ustawicznie znaczą ścieżki czasu swoimi śladami.

Nie sposób pominąć milczeniem faktu grzeszności, która nie opuszcza rodzaju ludzkiego. Przeciwnie, towarzyszy mu jako przeciwwaga dla świętości, by umożliwić człowieku wybory podejmowane w wolności, w oparciu o refleksyjność. Przede wszystkim tę wynikającą z faktu posiadania przez człowieka duszy nieśmiertelnej, z pomocą której może człowiek wartościować: to jest dobre, a to złe.

Trudno powiedzieć, co sprawiło, że ks. Florian Jaroszewicz wydał w 1767 roku dzieło: Matka Świętych Polska albo żywoty świętych, błogosławionych, wielebnych, świątobliwych, pobożnych Polaków i Polek. Wszelkiego stanu i kondycji każdego wieku od zakrzewionej w Polszcze chrześcijańskiej wiary osobliwą życia doskonałością słynących. Z różnych autorów i pism tak polskich jako i cudzoziemskich zebrane i spisane… Dla zbudowania żyjących i potomnych, dla pociechy duchownej swoich krewnych. Znaleźć tu można żywoty Mieszka 1, Bolesława Śmiałego, Zygmuntów Starego i III – ci akurat życia cnotliwego nie prowadzili. Podobnie jak obecni w dziele Stanisław i Mikołaj Potoccy. Pani Kowalczyk argumentuje, że „osobistości” opisane przez ks. Jaroszewicza zapisały się jako wyraźnie okazujący niechęć do innowierców. Tym samym dzieło to staje się bardziej manifestem politycznym, aniżeli pomocą do nabywania cnót, które w swoim czasie świadkowie wiary chrystusowej praktykowali.

Feudalizm, rozbicie dzielnicowe, wojny, podjazdy, najazdy z czasem rozbiory – nie są to rzeczywistości służące budowaniu jedności – a jest ona dość istotnym orędziem płynącym z Ewangelii. Jedność wewnątrztrynitarna jest modelowa dla jedności Ludu Bożego. Geopolityczno-historyczny brak jedności sprawiał i chyba nadal też tak się dzieje – wiele trudności w rozumieniu świętych obcowania, które proklamowane jest dzisiejszą uroczystością.

Stajemy więc dziś, jako Polacy, w dużej mierze jako zdeklarowani katolicy przed tajemnicą Boga, Który w przedziwny sposób prowadzi dzieje świata a w nim także i nasze indywidualne. Stajemy przed Panem, otwieramy uszy naszego serca na Jego głos, pragnąc usłyszeć i napełnić się tym, co On do nas rzecze: Błogosławieni ubodzy, cisi, łaknący i pragnący sprawiedliwości…

https://wydawnictwom.pl/publicystyka/7096-niech-te-swieta-nie-beda-magiczne-9788380437692.html

Opublikowano Aktualnie czytam, Dzieje, Formacja Sumienia, Lektury nie tylko duchowe, Życie Duchowe | Otagowano , , , , , , , , , , , | 2 Komentarze

Obłuda i spryt to 2 najważniejsze składniki inteligencji głupców

Każdemu z nas przytrafiło się spotkać z jakimś rozczarowaniem. Jak i też rozczarować kogoś. Taki nasz żywot, że ciągle stajemy się bardziej miłującymi. Bądź nie. Proza życia, rzec by można. Choć dla katolika, jak uczy nas dziś Św. Bernard z Clairveaux, żyć to znaczy kochać ze wszystkich sił, ze względu na Miłość. No, ale to tylko tak wzmiankowo w tym miejscu.

Chcę na coś innego zwrócić uwagę Czytelnika. Oczywiście, w kontekście rozczarowań, od których niniejszy wpis rozpocząłem.

Chodzi o to, że jest wielką niesprawiedliwością kierować żale pod adresem tych, cośmy się na nich zawiedli. Zwłaszcza, jeśli te zranienia były premedytowane, obliczone na zadanie bólu, cierpienia, smutku. Otóż bowiem, zawsze jest tak, że Bóg nie chce naszej szkody. (Co prawda, jak ona się trafi, to On z niej dobro dla nas wyprowadzi, ale nie czyni z nas „mięsa armatniego”. Czyni nas nowych w danej rzeczywistości. Silniejszych, mądrzejszych, bardziej dojrzałych). Daje nam Siebie w Swoim Słowie, w sakramentach, w mądrości Daru Ducha Świętego, byśmy nie wystawiali się na cios. W dzisiejszej perykopie ewangelicznej widać to na wskroś. Moralizatorów należy się wystrzegać. Zachować ich naukę, konfrontować ją ze Źródłem, ale nie wiązać się z nimi symbiotycznie. Jedynie świadkowie Źródła są warci największej ofiary.

Nie zapominajmy też o tym, że tak jak w ST faraon i jego urzędnicy to figura szatana i jego diabłów, a Egipt to piekło, tak też w NT Najwyższy Kapłan to figura szatana, a nastający na życie Jezusa, knujący spiski faryzeusze, uczeni w Piśmie to jego akolici. Tak zatem, sytuacja ewangeliczna, która dziś czyta Kościół, jest dla nas przestrogą przed zasadzkami diabelskimi. Pycha, obłuda, hipokryzja –  to znakomite, wypróbowane i bardzo skuteczne narzędzia, którymi zły operuje na ludzkich duszach.

Widząc więc takie postawy u innych, trzeba konieczne wzywać łaski Bożej dla siebie, by nie dać się podejść. Punkt wyjścia jest w sumie prosty: jeden jest wasz Nauczyciel, a wy wszyscy jesteście braćmi!

Opublikowano Biblia, Puncta, Słowa o Słowie, Słowo, Życie Duchowe | Otagowano , , , , , , , , , | 6 Komentarzy

Czarna Owca trafiła mi się na ruszt!

Kilka dni temu, uczestnicząc w pewnym spotkaniu, zajęty rozmową, zauważyłem, że pośród uczestników spotkania krąży z rąk do rąk książka Marka Wolynna, pod tytułem „Nie zaczęło się od ciebie” (wydawnictwo Czarna Owca, 2021)

Autor prowadzi projekt pod nazwą „Instytut Konstelacji Rodziny”, w Nowej Zelandii.

Na stronie „Instytutu” możemy przeczytać o jego misji:

Witamy w Instytucie Konstelacji Rodziny w Manawatu

Kim jesteś bez swojej historii.

Instytut Konstelacji Rodzinnej w Manawatu jest metodą leczenia, która umożliwia jednostce odnalezienie jej osobistego spokoju. Badanie wzorców pokoleniowych i nawyków zarówno szkodliwych, jak i korzystnych dla całego życia jednostki. Konstelacja rodzinna pomaga się uczyć, akceptować, rozumieć i iść dalej. Dziękując tym, którzy byli przed nami za ich dary i lekcje w tym życiu i uzdrawiając tych, którzy są po nich:

  • połączenia/ponownego połączenia z rodziną pochodzenia, jeśli zostałeś od niej odcięty
  • ponownego połączenia się ze swoimi korzeniami
  • znalezienia większego spokoju i uzdrowienia na głębokim poziomie
  • odnalezienia głębokiego szacunku dla życia i innych

https://www.manawatufamilyconstellation.com/

Brzmi interesująco, by nie rzecz: egzotycznie, prawda? Pierwsze moje skojarzenie, kiedy zobaczyłem książkę, to ustawienia rodzinne Hellingera – pseudonauka pseudopsychologa, która przez różne gremia prawdziwie naukowe została potępiona, uznana za szkodliwą.

Dziś nie chcę w temat się zagłębiać a jedynie zasygnalizować problem. Polega on na tym, że młodzi ludzie (książkę prezentowała matka 20 letniego swego dziecka) i jako nieprzygotowani, nierzadko będący w buncie wobec autorytetów, a więc i rodziców, dziadków: mają gotowy przepis na neurozę. Znam wiele przypadków, gdzie ludzie młodzi podejmowali terapię psychologiczną, prowadzoną przez terapeutów umiejących człowieka rozmontować na części pierwsze, ale mających potem problem, na posklejanie w całość jego życia. W rezultacie odcinali się od rodziców/rodzeństwa, wchodzili w rolę chłodno kalkulujących buchalterów strat, jakie ponieśli faktycznie w życiu, ale nie widząc prawdy, która jest zawsze ponad tym, co widzialne.  

Poza tym, Pan Wolynn przedstawia siebie jako fachowca od „dziedziczonej traumy rodzinnej”, wskazując tym samym na determinizm psychologiczny/psychiczny człowieka. Jest to zwrócenie uwagi na cielesność, materializm natomiast pomija się tu sferę duszy, czyli de facto przedmiotu zainteresowania psychologii.

Wydawnictwo zaś Czarna Owca ma na swoim koncie „poradniki” dla rodziców, dzieci i młodzieży, które już samym tytułem prezentują się jako obsceniczne dla odbiorcy. Można sobie poszukać, zdane wyrobić.

Podzielę się tylko kilkoma myślami, które w związku z książką Pana Wolynna, skierowałem do mamy dziecka, która książkę pokazywała na spotkaniu.

  • Kim jest autor, co o nim wiemy? Czy tylko to, co on sam o sobie mówi/pisze?
  • Katolik wie, że cierpkie jagody, spożywane przez ojców, nie powodują zdrętwiałych zębów u ich synów. Temat traum, ich wpływu na przebieg ciąży, na proces wychowania, dojrzewania, czy w ogóle życia – jest faktem. Jednak nie determinuje on w sposób zamknięty, że tak się wyrażę – postaw tego, kto traum doświadczał.
  • Kto finansuje projekty Pana Wolynna oraz Wydawnictwa Czarna Owca
  • No i na koniec: mój profesor od dogmatyki mówił nam na studiach, byśmy nie byli studentami jednego skryptu. Wolynn jest jednym z wielu głosów w temacie traum. Warto więc spojrzeć też z perspektywy innych autorów na zagadnienie
Opublikowano Variae | Otagowano , , , , | Dodaj komentarz

Chojnik Chojnikowi nie równy – krótki szkic o Bogu Żywym

Dzwoni telefon. Kobieta prosi mnie o wystawienie świadectwa moralności dla jej córki, która ktoś poprosił na matkę chrzestną. Jako, że dość dobrze znam swoich parafian, nie poznając rozmówczyni po głosie, pytam: a na jakie nazwisko dokument ma być? W odpowiedzi pada nazwisko, które kompletnie nic mi nie mówi. Nie kojarzę nikogo takiego z dawnych mieszkańców parafii, bo dość często księgi metrykalne przeglądam. No, ale myślę sobie – dobra i tak, i tak nic z tego nie będzie, bo kandydatka na chrzestną od lat u nas w parafii nie mieszka, więc dokument niech wyciąga z parafii zamieszkania aktualnego. No i tak klaruje matce. Ta, jak można się domyślać, mocno naciska, żebym dokument wydał, bo musze, bo trzeba, no bo jak inaczej, przecież ona jest ochrzczona w parafii i jej się należy. No to ja dalej, tłumaczę, jak już wcześniej napisałem. I tak parę razy. Aż wreszcie coś mnie popchnęło do zadania krótkiego pytania: A proszę powiedzieć, w jakim województwie leży ten Chojnik, o który tu bój toczymy? Pani odpowiada: w śląskim!

O rety! Pani szanowna! A Pani się dodzwoniła do Chojnika w warmińsko-mazurskim! I zaczął się festiwal wzajemnych przeprosin, przeplatany salwami śmiechu.

Sytuacja, którą jak dotąd znałem albo z gagów filmowych, albo z opowieści innych, dziś stała się moim udziałem. Dziś, w uroczystość Najświętszego Serca Pana Jezusa.

Wczytując się w dzisiejszą liturgię Słowa Bożego, jej główna myśl to troska Boskiego Pasterza o Jego owieczki. Odczytuje to opisane wyżej zdarzenie nie inaczej, jak tylko w kategorii znaku z Nieba, by wołać o mądrość, cierpliwość, pokorę, roztropność i inne cnoty, które mnie, jako pasterza winny charakteryzować, jak na kapłana według serca Jezusowego przystało.

Ogólnie, dla każdego z nas może z tej historii popłynąć to samo przesłanie: obrać kurs na serce Żywego Boga i na spuściznę, jaką nam On zostawił w Ewangelii i w sakramentach świętych.

Litania do Najświętszego Serca Pana Jezusa

Opublikowano Mini-rekolecje, Szkoła duchowych twardzieli, Variae, Życie Duchowe | Otagowano , , , , , , , | 3 Komentarze

Jak wypracować w sobie cnotę czystości. Propozycja abpa Sheena

Na dziś proponuję inny niż dotąd wpis. Można go potraktować jako warsztat do pracy nad rzeczywistością cnoty, zwłaszcza w dziedzinie czystości i wytrwałości. Chętnych zapraszam do podzielenia się odpowiedziami na pytania znajdujące się na końcu wpisu.

Niewiasto, oto syn Twój (…) Synu, oto Matka twoja (J 19, 26-27)

Trzecie słowo z krzyża udziela nam dwóch lekcji:

  1. jedyna prawdziwa ucieczka od żądań ciała to znalezienie czegoś, co jest ponad ciało i ukochanie tego;
  2. Maryja jest ucieczką grzeszników

Jeśli w ogóle odnajdziemy coś, co będziemy kochać bardziej niż ciało, to żądania ciała staną się mniej natarczywe. jest to rodzaj ucieczki jaką matka proponuje synowi, mówiąc mu: ,,Nie rób niczego, czego twoja matka mogłaby się wstydzić” Jeśli miłość do matki stoi wyżej, syn zawsze będzie odczuwać rodzaj uświęconej czułości coś, co pozwoli mu z chęcią zdobywać się na poświęcenia.

Gdy matka przedstawia taką prośbę synowi, powtarza, po prostu naukę Zbawiciela, który, dając nam swoją matkę jako naszą, powiedział właśnie tak: „Moje dzieci, nigdy nie czyńcie niczego, co byłoby wstydem dla waszej Matki”.

Oby nasze dusze kochały tę Matkę, a kochać będą także jej Boskiego Syna, Jezusa, który jako wynagrodzenie za nieprawe przyjemności ciała pozbawił się dla nas swych ostatnich prawowitych więzów – ze swą Matką.

Psychologia tego entuzjazmu dla wyższej miłości Jezusa i Maryi jako ucieczki od nieprawych przywiązań cielesnych jest taka: dzięki niej unikamy nadmiernej koncentracji na miłościach niższych i ich przejawach.

Pomyśl przez 5 minut o swych ustach, a poczujesz nadmierne nagromadzenie śliny. Pomyśl przez 5 minut o swym sercu, a zaczniesz sądzić, że masz z nim jakieś kłopoty choć prawdopodobieństwo wynosi dziewięć do dziesięciu, że tak nie jest. Stań na scenie i zacznij myśleć o swoich rękach, a poczujesz, że są ciężkie jak połeć szynki.

Bilans i równowaga całego systemu są zachwiane, gdy jakiś organ jest wyizolowany ze swej funkcji w organizmie albo odcięty od swego wyższego przeznaczenia. Ludzie, którzy ciągle mówią, czytają i myślą o seksie, są jak śpiewacy, którzy więcej myślą o krtani niż o śpiewie. Czynią to; co poddane jest wyższemu celowi, tak niezmiernie ważnym, że harmonia życia zostaje zachwiana. Ale przypuśćmy, że zamiast skupiać się na organie, wpisalibyśmy go w bieg życia – i skończyłby się cały niepokój. Uzdolniony mówca nigdy nie ma kłopotu, co zrobić z rękami, gdyż jest tak zaangażowany w swoje przemówienie, że ręce poddają się wyższemu celowi. Nasz Pan powiedział praktycznie tę samą rzecz:,, Nie troszczcie się o to, co macie jeść”. Tak samo jest z ciałem. Kultywujcie wyższą miłość, cel życia, cel istnienia, pragnienie, aby odpowiadać temu, czym pragnie nas mieć Bóg. a niższa namiętność zostanie przez to wchłonięta.

/abp FJ Sheen, Siedem grzechów głównych, Poznań 2018, s. 48-49/

Pytania do refleksji

  • Jakie sytuacje życiowe mogą wg Ciebie w Twoim życiu narażać Cię na „żądania ciała”?
  • Czy w środowisku, w którym funkcjonujesz, masz odwagę stawać w obronie wartości jaką jest czystość (zwłaszcza w mowie, w obyczajach)
Opublikowano Aktualnie czytam, behawioryzm, Formacja Sumienia, Szkoła duchowych twardzieli, Variae, Życie Duchowe | Otagowano , , , , , , , | 1 komentarz

Jezu Panie! Spotkałem Cię w Castoramie!

Kilka dni temu w sklepie ogrodniczym natknąłem się na człowieka, który szukał jakiejś dużej doniczki lub pojemnika na deszczówkę. W tym samym czasie prowadził z kimś telefoniczne konsultacje w tej kwestii. Obaj znaleźliśmy się przy stągwi 360 litrowej. Mężczyzna mówił do swego rozmówcy, że widzi przed sobą pojemnik, w którym by się zmieścił z powodzeniem człowiek. Bez wątpienia miał rację. Ktoś o drobnej budowie ciała mógłby po poszerzeniu otworu wlotowego mógłby się w naczyniu schować.

Tego samego dnia, w kościele czytaliśmy Ewangelię o tym, że nie da się ukryć miasta położonego na górze, jak i też, że nie chowa się światła pod korcem – takim garnkiem, który był w czasach Jezusa jednostką miary towarów sypkich (1 korzec = ok 10,5 litra)

Źródło światła musi być odkryte, by spełniało swą rolę. Przykryte garnkiem jest jakby nieistniejące.

Ta stągiew 360 litrowa to wielki garnek, który może ukryć w sobie człowieka. Ktoś taki byłby ilustracją do sformułowania: zamknięty w swojej bańce. Mówi się tak o kimś, kto nie dopuszcza innego, jak tylko własny punkt widzenia na wszystkie lub prawie wszystkie sprawy pod słońcem. Mówi się też czasem, dość obcesowo o kimś takim, że jest ciasnym człowiekiem. Przykro się słucha takiego kogoś. Raz, że nie ma możliwości dialogu z nim, dwa: ów ktoś degraduje samego siebie, ponieważ rozwój, spełnienie się, możliwe jest li tylko w relacji do drugiego.

W bańce jest bezpiecznie, choć nie zawsze wygodnie. Życie w niej to zazwyczaj życie dla samego siebie. To obce chrześcijaństwu. Wszak w naszej religii Bóg wyszedł naprzeciw nam, uzdalniając nas do tego samego, byśmy wzajemnie do siebie wychodzili. Byśmy pozwalali Bogu na kruszenie naszych baniek, stref komfortu jak to określił jakiś czas temu Papież Franciszek.

Jest też paradoks. Kolejny, bo wydarzenie Jezusa Chrystusa to mnóstwo paradoksów. Otóż, żeby skruszyć stągwie/bańki, potrzebujemy innych stągwi/baniek. Tych z Kany Galilejskiej, które są zapowiedzią czasów mesjańskich, ich obfitości. Są podprowadzeniem nas do Eucharystii, w której Jezus Chrystus przychodzi do naszego życia, by kruszyć stągwie/bańki wygodny, ciasnoty, fałszywej skromności, lęków, błędnych wyobrażeń.

Czy zdobędziesz się na odwagę, by pozwolić na skruszenie bańki, w której być może się znajdujesz?

Opublikowano behawioryzm, Biblia, Puncta, Słowa o Słowie, Słowo | Otagowano , , , , , , , , , , , | Dodaj komentarz

Patologia rymuje się z demonologia

Niemal 40 lat temu, w okolicy, w której się wychowywałem, był pewien człowiek, dotknięty zaburzeniem, wskutek którego obnażał się przed kobietami. Wtedy też pojawiło się w moim słownictwie słowo „ekshibicjonista”. Tak ono zapadło mi w pamięć, że niemal zawsze, kiedy słowo to gdzieś się pojawiało, to w mojej świadomości pojawiał się obraz wspomnianego człowieka z zaburzeniem. Nieważne, czy to była mowa o kolejnych przypadkach obnażania się przed jakimiś osobami, czy też chodziło o ekshibicjonizm duchowy, moralny, emocjonalny – zawsze obraz pojawiał się jeden. Ten człowiek.

Musiało upłynąć parę dekad, żebym sobie to wszystko poukładał, nabrał dystansu, dał dojść do głosu logice, etc. Nie mniej jednak, ekshibicja i jej odmiana przez przypadki i występowanie w związkach frazeologicznych do tej ma w moim życiu konotacje negatywne.

Cóż jednak począć, kiedy się widzi postępujący rozwój sposobu komunikowania o sobie światu za pomocą ekshibicjonizmu przez liczne grono kobiet i mężczyzn? Wielki Brat, Damy i Wieśniaczki, Ślub od pierwszego wejrzenia, Trudne sprawy, Rozmowy w toku, etc, itd., itp. Dlaczego patologia staje się platformą komunikowania innym tego, że ktoś ma problem generalnie z samym sobą w relacjach do innych? Że ma trudność w wyrażaniu uczuć, emocji; że nie umie dojrzale komunikować swoich potrzeb i ich takoż samo, dojrzale, zaspokajać?

Wydaje mi się, ba! Jestem przekonany niemalże całkowicie, że istota problemu tkwi w fakcie płytkości religijnej mnóstwa ludzi. W braku dojrzałej wiary w Boga nawet Tego– jakkolwiek pojmowanego. Gdyż nawet dotknięty zniewoleniem, ale przebudzony uzależniony wie, że jego Źródło jest poza nim.

Oczywiście, religia i duchowość jako jej podmiot, to tylko początek wszystkiego. Za tym idzie patologizacja wszystkiego: rodziny, grupy rówieśniczej/społecznej, zainteresowań, filozofii życiowej, rozrywki, itd.

Cieszy mnie, kiedy widzę czy słyszę, że osoby, które wylansowały się na ekshibicjonizmie, nawracają się na wiarę chrześcijańską, szczególnie, kiedy to jej katolicki nurt. Człowiek musi czasem sięgnąć dna, by się odbić od niego i wypłynąć ku pięknu życia. Ale też warto wiedzieć, że szkoda na to poniekąd czasu, by staczać się w bagno. Może warto takim osobom, jeśli je znacie, macie je wokół siebie, po prostu mówić prawdę, co o ich pomyśle na patologie sądzimy, może warto stawiać im granice i być konsekwentnymi w egzekwowaniu tych granic?  

Żyjemy w czasach eschatologicznych, które nastały wraz z pojawieniem się syna Bożego na świecie. Sens pozytywnego ich przeżywania tkwi w chrystoformizacji świata, o czym jakiś czas temu pisałem na blogu. Kościół, mistyczne Ciało Chrystusa to przestrzeń, która ma nam to ułatwiać, która ma Boskie Źródła i Gwarancje działania.

To zaś, co jest zaprzeczeniem chrystoformizacji to demonizacja, udemonowienie świata. Jego znakiem rozpoznawczym jest „małpowanie” Pana Boga i Jego dzieł. Nie chodzi więc o ich li tylko odwzorowywanie, ale zdecydowanie – o ośmieszenie, zdewaluowanie ich, by były w ludzkiej pogardzie. Czynienie z patologii normy jest tego dobitnym przykładem.

Maryjo, Matko Kościoła i nasza – módl się za nami!

Opublikowano behawioryzm, Dzieje, Variae, Życie Duchowe | Otagowano , , , , , , , , , , , , , , | 6 Komentarzy